Lucy zeszła z pociągu, stając na
pierwszym peronie dworca. Słońce oślepiło ją. Z dłoni zrobiła daszek, chroniąc
się przez promieniami. Ktoś szturchnął ją od tyłu. Zachwiała się, wypuszczając
torbę. Poleciała prosto na kamienne płytki, uderzając kolanami o twarde
podłoże. Zasyczała. Natychmiast poczuła nieznośne pieczenie.
— Może się przesuniesz, a nie stoisz
ludziom na drodze?! — fuknął obcy mężczyzna, zarzucając kurtkę przez ramię.
Lucy przeprosiła go. Odszedł, nie
pomagając jej nawet wstać. Prychnęła, choć po chwili doszła do wniosku, ze
faktycznie nie wybrała najlepszego miejsca na rozprostowanie kości po długiej
podróży. Kilka godzin spędzonych w pociągu w jednej pozycji, dodatkowo
stojącej, okazało się dla niej trudniejsze niż oczekiwała. Jeszcze tak niedawno
jechała tym samym pociągiem, spotykając w środku może kilka osób. Dziś
wszystkie miejsca, wszystkie przedziały były zajęte. Kolejki ludzi ustawiły się
na korytarzach już po pierwszych stacjach. O ostatnich Lucy nawet nie próbowała
wspominać.
Nogi uginały się pod nią. Najchętniej
pozostałaby, klęcząc na podłodze, lecz podniosła się, otrzepując z kolan brud. Już
wystarczająco zwróciła na siebie uwagę. Wzięła swoje rzeczy i rozejrzała się
wokoło. Dreszcze przeszły po jej plecach. Otuliła się mocniej bluzą. Z nieba
lał się żar. Mimo wczesnej pory roku na zewnątrz panowała temperatura jak w
czerwcu. Nie powinno być jej zimno…
— Gazeta, gazeta! — rozwrzeszczał się
młody chłopak, machając przez ludźmi zwiniętymi w rolkę gazetami. — Najnowsze
wiadomości ze stolicy!
Lucy odruchowo podeszła do gazeciarza. Zatrzymała
się. Odwróciła i odeszła, z trudem powstrzymując się od płaczu. Oddałaby
wszystko, aby tylko dowiedzieć się, czy Natsu jest bezpieczny. Ale jeśli nie?
Czy byłaby w stanie dalej kontynuować misję, wiedząc, że jej ukochany znajduje
się w niebezpieczeństwie? Najpewniej nie.
Wyszła na ulicę. Niespodziewany tłum
uciekinierów uderzył w nią. Krzyknęła, lecz tłum nie przestał na nią napierać.
Została porwana przez obcych ludzi, uwalniając się z ich uścisku dopiero przy
kawiarni. Wyskoczyła ze środka zbiorowiska, korzystając z okazji, gdy
zatrzymali się, by przepuścić przejeżdżający samochód. Zmęczona i pozbawiona
jakiekolwiek energii oparła się o szybę lokalu. Wzięła głęboki wdech i zaśmiała
się. Teraz dopiero zrobiło jej się gorąco.
Wokół starego posągu upamiętniającego
bitwę sprzed czterystu lat zrobił się zgiełk. Kolejni turyści zaczęli dochodzić
do całego zgromadzenia. Tłum naparł na Lucy już drugi raz tego samego dnia.
Zanim jeszcze zdążyli ją pochwycić, szybko weszła do kawiarni i zajęła wolne
miejsce przy samej szybie. Zamówiła podwójne latte i szarlotkę. Kelner bez
żadnych problemów przyjął zamówienie. Cena również okazała się niezbyt
wygórowana. Lucy nie podobała się cała sytuacja. Jeszcze tydzień wcześniej zapłaciłaby
przynajmniej trzykrotnie więcej, a już nie wspominając o tym, że wątpliwe było,
aby w ogóle kupić coś takiego.
Rozejrzała się po wnętrzu kawiarni w
poszukiwaniu podobnej gazety do tej, którą rozdawał wcześniejszy gazeciarz. Nie
odnalazła choćby jednego egzemplarza. Nie chciała pytać obcych o szczegóły.
Obywatele Pengrande nie reagowali zbyt przyjaźnie na osoby, które nie były
zorientowane w obecnej sytuacji.
Kelner postawił przed nią zamówienie i
życzył smacznego. W tym samym czasie do środka weszła kolejna klienta. Lucy
gwałtownie podniosła się. Stolik zatrząsł się, a kawa niemal rozlazła.
— Lisanna — powiedziała, gdy w jej
oczach stanęły łzy.
— Lucy, nie wierzę, jak dobrze cię
widzieć całą i zdrową!
Rzuciły się sobie w objęcia. Ucałowały
w policzki, po czym usiadły naprzeciw przy tym samym stole.
— Wiesz może, co tu się dzieje? —
zapytała szeptem Lucy, wskazując dyskretnie na tłum już obejmujący niemal
ćwierć miasteczka.
— Mavis Vermilion wygrała — oświadczyła
dumnie Lisanna, kładąc na blacie telefon z wyświetlanym artykułem prasowym. —
Bębnią o tym na całym świecie. Podobno walki zakończyły się dzięki Zerefowi. To
on wysłał wojska Fiore do Pengrande, zorganizował akcję Laxusowi Dreyarowi i…
— Zaczekaj — przerwała jej Lucy. —
Laxus? — Pokręciła głową. — Przypadkiem Laxus nie…
— Wiem, co chcesz powiedzieć, ale tutaj
lepiej nie wspominać o tak — zawahała się na moment, kręcąc oczami —
„delikatnych” sprawach. Możesz źle skończyć.
Lisanna podrapała się po ciemnych
włosach z białymi pasemkami. Lucy zauważyła, że dziewczyna zmieniła się.
Wyglądała poważniej, dojrzalej, ale z drugiej strony zbyt dojrzale na osobę w
tym wieku. Ciemnie wory pod oczami zbytnio kontrastowały z jasną jak śnieg
skórą. Schudła, choć próbowała to ukryć za warstwą grubych ubrań.
— Jak się czujesz? Może zamówić ci coś
do jedzenia? — zaproponowała, wskazując na widzące nad ladą menu. — Spokojnie
mogę zapłacić.
— Nie mamy czasu.
— Mamy — odparła stanowczo. Znała Lisannę
na tyle, by wiedzieć, że ta w tej chwili głodzi się, a ostatni posiłek spożywała
dzień wcześniej. — Pół godziny nas nie zbawi, a musisz mieć siły. Ja tak samo.
— Rozumiem. — Kiwnęła. — Ale zjedzmy
szybko, mamy się spotkać z jakimś przedstawicielem Fairy Tail.
Lucy opluła się kawą.
— Od Fairy Tail? — Zachłysnęła się. —
Ale kto?
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. —
Dostałam tylko wiadomość od jakiejś Virgo, która ma nam przekazać dokładnie, co
się stało w stolicy i jak mamy dalej postępować.
— Virgo? — powtórzyła Lucy. — Znam ją,
tak, to członek tej gromadki… Niemożliwe. — Prawie popłakała się. — Może
wszystko się już ułoży. Zniszczymy tylko to pomieszczenie, w którym zostały
ukryte plany skonstruowania bomby etherioniowej i… koniec.
Zasłoniła rekami usta. Jej oddech stał
się nierówny. Serce zaczęło bić coraz mocniej i mocniej, a w jej myślach pojawił
się szczęśliwy obraz momentu, w którym wraca do domu razem z Natsu. Może i za
wcześnie się cieszyła, może i przewidywała, że już nic złego się nie wydarzy,
ale słowa Lisanny dały jej nową nadzieję; sprawiły, że zapomniała o wszystkich
problemach, które nadal mogą stanąć na jej drodze do szczęścia.
— Zróbmy to, Lisanno — oświadczyła
stanowczo. — I wróćmy do domu — dokończyła, wkładając do buzi spory kawałek
ciasta. Kilkaset niepotrzebnych kalorii wtłoczyło się do jej żołądka, ale już
od dawna nie była tak bardzo zadowolona z posiłku.
Lisanna zaśmiała się ciepło. Sama
zaczęła jeść obfity posiłek, do którego zmusiła ją Lucy. Z każdym kęsem płakała
coraz bardziej. Łzy starała się ukryć za włosami, lecz te były za krótkie. Lucy
dostrzegała jej smutek i rozpacz. Znała ich przyczynę — Mirajane. Nawet jeśli
wygrają, nikt nie zwróci życia jej siostrze.
— Zadzwoniłam ostatnio do braciszka
Elfmana — powiedziała, jednocześnie popijając herbatę. — Jest na lekach, ale
radzi sobie dzięki Evergreen. Nie są parą. Wyraźnie określił swoje stanowisko,
mówiąc, że „prędzej przejdzie na weganizm niż zwiąże się z tą wariatką”. — Prychnęła.
— Teraz przynajmniej będę wiedziała, skąd u niego zmiana nawyków żywieniowych.
— Aż tak ich ciągnie ich do siebie? —
spytała pełna ciekawości Lucy.
— Ciągle się kłócą — odparła
lakonicznie.
Obie prychnęły śmiechem.
Za oknem rozległa się salwa honorowa.
Szyby w lokalu aż się zatrzęsły. Potem nastąpił cały ciąg śpiewów pieśni
narodowych, z czasem mieszający się nieustającymi hałasami. Gęsty dym uniósł
się nad miastem. Lucy podniosła się i wyjrzała na moment z kawiarni. Fragment
palącej się flagi przemknął przed jej oczyma, porwany przez wiatr. Natychmiast
schowała się wewnątrz i wróciła do Lisanny.
— Wciąż świętują. — Postukała palcem w
blat. — Ciężko będzie się dostać na miejsce spotkania z Virgo.
— Nie martw się — powiedziała Lisanna z
pełną buzią jedzenia.
Choć wcześniej wzbraniała się przed
jedzeniem, teraz zrozumiała, jak głodna była. Każdy kęs zajadała z
przyjemnością. Obawiała się tylko, że po tej całej przygodzie, skończy jedynie
w toalecie, słuchając szumu muszli.
— Odwiedzisz ich i sprawdzisz, gdy już
skończymy tutaj — szepnęła Lucy.
Nastało nieprzyjemne milczenie.
Lisanna w przeciwieństwie do Lucy nie
chciała jeszcze zbyt bardzo wybiegać w przyszłość. Za dużo planowała, jakby nie
nauczyła się, że zawsze coś idzie nie po myśli.
— A ty wracasz do Natsu? — zaczepiła
złośliwie. Oparła się łokciem o blat i wymownie spojrzała na Lucy. — No i jak?
— W zasadzie… — Zarumieniła się. — Mam
taką nadzieję, że mnie przyjmie. Natsu chciał bym wróciła, chciał mi pomóc, a
ja przespałam się z nim, uśpiłam go i ostatecznie zostawiłam nagiego w pokoju
hotelowym.
Lisanna zachłysnęła się jedzeniem.
Zakasłała, po czym napiła się porządnie herbaty. Nic nie pomogło.
— Że co zrobiłaś?
— Nie chcę o tym mówić. A może już
czegoś dowiedziałaś się od Virgo? — zapytała, szybko zmieniając temat.
— Biedny Natsu. — Zmarszczyła czoło. —
Nie, cofam. — Machnęła od niechcenia ręką. — Zasłużył na to. Zabawił się ze mną
i moją siostrą, więc cieszę się, że zemście stało się zadość.
Lucy poczuła się zmieszana. Mogła
spodziewać się reakcji Lisanny. Aczkolwiek nie określenia „ze mną i moją
siostrą”. Nie wypowiedziała własnego imienia ani imienia siostry. Podejrzewała
już od jakiegoś czasu, że nikt tak naprawdę nie wie, która z dziewczyn zginęła
tamtego pamiętnego dnia. Nikt, czyli nawet sama Lisanna.
Obie wstały, zanosząc do okienka na
naczynia talerze i kubki. Podziękowały i zapłaciły, po czym skierowały się na
umówione miejsce. Ominęły zwinnie tłum, wchodząc w boczną uliczkę. Spojrzały na
mapę. Musiały jeszcze minąć kilka przecznic, potem skręcić przy starym młynie,
a na końcu dopiero znaleźć się na skraju lasu — między ogrodzonym terenem a
dawną fabryką zabawek.
Doszły tam po kilkunastu minutach,
gubiąc się po drodze przy sklepie z odzieżą. Przysiadły na zardzewiałej ławce.
Na dworze zrobiło się chłodniej. Słońce przykryły gęste, burzowe chmury. Wiatr
nabrał na sile.
— Przepraszam za spóźnienie! — rozległo
się wołanie z okolic drogi.
Zza drzew wyskoczyła zziajana Virgo,
trzymając w dłoniach włączony telefon.
— Witam, panienko — przywitała na
początku Lucy, po czym skłoniła się ku Lisannie.
— Przestań już z tym „panienkowaniem” —
poprosiła. — A teraz najważniejsze, co się stało z Natsu i całym Fairy Tail?!
— Proszę o wybaczenie, ale myślałam, że
do momentu spotkania zdołam uzyskać więcej informacji — powiedziała tajemniczo
spokojnym głosem. Uniosła telefon i wskazała na ekran. — Jednak pragnę
zawiadomić, że wszyscy są bezpieczni. Nikt nie ucierpiał, a zagrożenie zostało
zniwelowane do minimum. Pengrande wygrało.
— Ale masz jakieś konkretne
informacje?! — ponagliła ją Lisanną.
— Zgadza się — potwierdziła niepewnie.
— Pan Laxus zabił króla Pengrande, pan Zeref uratował panienkę Mavis, panicz
Natsu kieruje się razem z panienką Levy na ratunek pani Erzie.
Lisanna cofnęła się wyraźnie. Sięgnęła
po broń, jednak wciąż jej nie wyjęła. Spowił ją niepokój. Lucy poszła za jej
przykładem, ufając, że ma powód do takiego zachowania. Objęła wzrokiem okolicę,
lecz nic podejrzanego nie zauważyła. Zadrżała. Tylko Virgo była podejrzana.
Rozległ się huk.
Spojrzała ku niebu, na którym zawisły
czerwono-zielone barwy. Pokaz fajerwerk rozpoczął się, a za nim cała seria
radosnych wystrzałów.
— Skąd posiadasz tak dokładne
informacje, skoro od jakiegoś czasu nie ma zasięgu — zauważyła Lisanna. — I
pierwszy raz słyszę o tym, żeby Laxus zabił króla Pengrande… Nie podano jeszcze
tego do oficjalnych ogłoszeń.
Kolejne fajerwerki wybuchły.
Dziewczynami wstrząsnął przerażający
ból. Obie upadły w jednej chwili na ziemię, chwytając się za krwawiące miejsca.
Lucy chwyciła za chustę, przewiązując nią udo. Na całe szczęście tętnica nie
została uszkodzona.
— Lisanno! — zwróciła się do
towarzyszki.
Strauss z trudem oddychała. Krew
spływała głębokim strumieniem z prawego boku. Przyduszanie rany nic nie dawało.
Wykrwawiała się i potrzebowała natychmiastowej pomocy.
— Zrób coś szybko! — wrzasnęła do
Virgo.
— Przepraszam, panienko. — Skłoniła
się. — Rajska Wieża nie pozwala mi tego zrobić. A dwanaście znaków zodiaku zależy
do Rajskiej Wieży.
Lucy zamarła. To był koszmar. Jeden,
wielki koszmar, który nie powinien mieć miejsca. Virgo nie powinna zachowywać
się jak pusta lalka. Ona nie powinna była przyjść wraz z Lisanną. I przez te
ciągłe wybuchy fajerwerków nie powinna słyszeć kroków. A jednak te nasilały się.
Bała się odwrócić. Jej serce kołatało przez ciągły strach, który całkowicie ją
opanował. Załakała.
— Cóż za niespodziewane spotkanie, Lu-cy
— powiedział, delikatnie wydłużając wypowiadanie imienia.
Mężczyzna stanął nad dziewczyną.
Gwałtownie złapał ją za włosy i szarpnął, zmuszając, by spojrzała za siebie.
Twarz pełna obrzydliwych blizn po poparzeniach zwróciła się ku niej. Krzyknęła
najgłośniej jak tylko potrafiła, lecz nikt jej nie usłyszał.
Lisanna przymknęła oczy, starając się
ograniczyć mroczki. Chłód objął jej ciało. Sen kusił żarliwie, lecz dziewczyna
walczyła, aby zachować przytomność.
— Przepraszam, ale nie zamierzasz
powiedzieć nawet „dzień dobry”? — Mężczyzna udał zaskoczonego. — Virgo, w ogóle
nie nauczyłaś ją żadnych manier.
— Ac… — Lucy złapały duszności. —
Acnologia.
— O! — Zaśmiał się. — A więc jednak
mnie pamiętasz? Jestem doprawdy urzeczony twoim sprytem. Przez te blizny
naprawdę mogłabyś mnie nie rozpoznać.
Opuszkami palców musnął o głębokie
poparzenia na twarzy. Malujący się wcześniej uśmiech zanikł. Rozgoryczenie
stąpiło na Acnologię. Pełen złości podniósł się i rzucił Lucy o najbliższe
drzewo. Kilka kosmyków zostało w jego dłoni. Otrzepał ją z włosów, po czym
zbliżył się do dziewczyny i jeszcze raz, raz za razem, potargał ją, przenosząc
w kolejne miejsca jak szmacianą lalkę.
Krew spłynęła po całej głowie Lucy.
Zachłysnęła się trawą, którą zagryzła, gdy już znalazła się na ziemi. Rana na
jej udzie pogłębiła się. Całe ciało piekło ją i bolało, lecz Acnologia nie
zamierzał zatrzymać się tylko na tych drobnych zabawach. Złapał Lucy za rękę i
przyciągnął do siebie. Zaczął tańczyć.
— Virgo, zanuć coś nam, proszę —
odezwał się w momencie, w którym zrobił wraz z Lucy obrót.
Virgo usłuchała się, zaczynając nucić
jakąś melodię. Acnologia dostosował swoje ruchy do piosenki. Kolejny ruch odbił
się bolesnym impulsem po krzyżu Lucy. Krzyknęłaby, powiedziała, żeby przestać,
lecz żadne słowa nie potrafiły przez jej usta. Rozgryzła własną wargę, kiedy
mężczyzna pochylił jej ciało ku podłożu. Żółć podpłynęła do gardła. Wiedziała,
że nie wytrzyma już ani chwili dłużej.
— Przestań! — wrzasnęła Lisanna,
zwracając na siebie uwagę pozostałych osób.
Acnologia odwrócił się. Zmarszczył
czoło, spoglądając z boku na krwawiącą Lisannę.
— Virgo, pozbądź się później tej
natrętnej muchy — nakazał. — Latają wszędzie i tylko przeszkadzają. A przecież
mam do pogadania z ukochaną Lucy. — Pocałował dziewczynę w zakrwawione czoło. —
Kopnij muchę.
Obie wstrzymały na moment powietrze.
Virgo bez najmniejszego zawahania podeszła do Lisanny. Podwinęła długą spódnicę
i uderzyła obcasem w twarz, rozcinając ją wzdłuż policzka. Wrzasnęła.
— No, teraz jeszcze bzyczy za głośno. —
Westchnął teatralnie. — A co u ciebie, Lucy? Chyba krwawisz. Ale nie musisz się
martwić. Jeszcze kilka godzin i już będzie po wszystkim. Obiecuję ci to z ręką
na sercu.
Gwałtownie puścił dziewczynę za ziemię.
Skronią uderzyła w leżący kamień. Zakręciło jej się w głowie. Ciemność spowiła
świat, a głosy stały się niemal niesłyszalne. Przymknęła powieki, a sen porwał
ją w swoje szpony.
— Lucy? — Acnologia kopnął ją
delikatnie w ramię. Nie poruszyła się. Cały zadrżał. — Chyba jej nie zabiłem? —
zapytał wyraźnie przejęty.
— Wydaje mi się, że tylko straciła
przytomność — oświadczyła Virgo.
— To dobrze. — Odetchnął z ulgą. —
Wolałbym, żeby zginęła tak, jak sama chciała mnie zabić. Oj, pięknie Lucy będą
cię pochłaniać czerwone płomienie. Nawet przyniosłem na tę okazję aparat.
Idziemy! — zwrócił się nagle do Virgo.
Niedbale podniósł Lucy i zaniósł do
stojącego za fabryką samochodu. Ułożył na tylnym siedzeniu, po czym wyprostował
się, rozmasowując obolały krzyż. Potrząsnął głową. Uznał, że jednak to miejsce
jest przeklęte. Stara fabryka zabawek — pierwsze siedlisko zła, z którego
rozniosły się smocze figurki po całym świecie. Początek całego nieszczęścia i
poszukiwań, które zabrały wiele żyć, wiele lat, aby teraz w końcu zakończyć
swoje wielkie dzieło. Tam gdzie wszystko się zaczęło, tam nastanie również
koniec…
— Lisanna — przypomniał sobie. —
Pozbądź się jej.
Virgo zawróciła.
Lisanna wykorzystała chwilę, którą jej
dano. Chwyciła za telefon komórkowy, modląc się, by złapała zasięg. Była
świadoma, że czeka ją tylko śmierć. Pragnęła więc wykonać przynajmniej ten
ostatni telefon.
Uśmiechnęła się zauważając dwie kreski
na ekranie. Maznęła krwawym kciukiem po ekranie i wybrała numer.
— Lucy,
to ty?! — rozległ się wrzask w słuchawce.
Zamilkła na moment, nie rozumiejąc,
dlaczego padło imię Lucy. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że musiały
zamienić się telefonami podczas rozmowy w kawiarni.
— Przepraszam, Natsu… — Wzięła głęboki
wdech. — Lucy została porwana przez Acnologię. On żyje — oświadczyła w
momencie, gdy silny ból pochwycił ją w boku. Zgięła się w pół, mając ochotę
krzyczeć i błagać o pomoc. Ostatecznie zdusiła w sobie wszystko, nie mogąc
pozwolić, by Acnologia przypomniał sobie o niej.
— Lisanna?
— zapytał z niedowierzaniem. — Lisanna,
co się dzieje?! Jest z tobą Lucy? Dlaczego dzwonisz z jej telefonu? — Natsu
zarzucił dziewczynę gradem pytań.
Zakaszlała, nie miała już sił.
— Kocham cię — wyznała szczerze. —
Kocham cię, zawsze cię kochałam. Może nie tylko ja. Moja siostra też, więc
proszę, wysłuchaj nas. Nienawidzimy cię. To ty nas rozdzieliłeś. To ty
sprawiłeś, że nasze życie rozpadło. Ale nadal, mimo całej nienawiści, wciąż cię
kochamy. Ocal Lucy. Zabiera ją do klasztoru, choć zapewne już wiecie o tym
miejscu.
Usłyszała kroki.
W jednej chwili jej ręka została
złapana w silnym uścisku. Telefon wypadł jej z rąk. Virgo spojrzała kątem oka
na Lisannę. Wyjęła zza sukienki pistolet i przyłożyła go do skroni dziewczyny.
Strzeliła.
Schowała broń. Obcasem kopnęła telefon,
rozbijając jego ekran na kilkadziesiąt części. Odczekała chwilę, lecz Lisanna
nie poruszyła się. Przyklęknęła. Zamknęła jej oczy. Pomodliła się. I odeszła,
pozostawiając martwe ciało Strauss na pożarcie wilków…
100 rozdział i mogę tylko powiedzieć: Dziękuję. Uwierzcie mi, że gdyby nie wy, to raczej nie prowadziłabym dalej tego bloga. Jestem zmęczona, więc już lecę. Ciężki dzień jutro mam :( Więc miłego czytania i dajcie znać, czy się podobało!
Do końca życia zapamiętam te uśmieszki! ;)
OdpowiedzUsuńLisanna T.T
OdpowiedzUsuńAcnologia wrócił! Zachowuje się jak szaleniec i wyprał mózg Virgo :(
Najlepsza była rozmowa Lucy z Lisanną w kawiarni o Natsu :D
Wydaje mi się, że na samym początku powinno być Lucy wysiadła z pociągu, a nie zeszła. Słowo zeszła kojarzy mi się z zejściem z dachu pociągu :)
Tajemnica Laxusa niewyjawiona :( Czekam na to, czekam.
Lucy chce zniszczyć jakąś bombę O.o albo o tym nie wspominałaś do tej pory albo to przeoczyłam.
Mam nadzieje, że twój ciężki dzień miło się zakończył i już możesz się zrelaksować ;)
Pozdraeiam :3
Dokładnie w tym rozdziale wyjasniałam, że chodzi o etherion, a w innych kilka razy gdzieś między wierszami dawałam pojęcie bomby etherionowej ;)
Usuńhttp://paranormalactivityclub.blogspot.com/2017/04/rozdzia-75.html
I wiesz... Z tym zeszła, to chyba miałam na myśli, że zeszła ze schodów pociągu, ale chyba poprawię.
Oj, uwierz mi, że zmęczona jestem, jak nie powiem co. W zasadzie dzisiaj w sumie spędziłam poza stancją prawie 8h... Tylko, że sporo łażenia było, zmęczony człowiek, a jeszcze byłam na zajęciach dodatkowych z angielskiego i już tracę zapał :( Ale dziękuję że pytałaś, już jest dobrze! Mogę przynajmniej się wyspać!
Sen jest najlepszy na wszystko :P
Usuń