Erza
stanęła na środku pokoju, nasłuchując kroków dobiegających za ciężkich drzwi.
Znała ten chód – stawane ostrożnie kroki, z wyczuciem, lecz wciąż słyszalne.
Bezsprzecznie nie należały do Jellala, a do kobiety, przez którą cała prawda
wyszła na jaw. Wzdrygnęła się. Nie, nie chciała jej znowu ujrzeć, nie tej
twarzy. Żółć podeszła do jej gardła. Zrobiło jej się niedobrze od samego
myślenia, aczkolwiek próbowała się pocieszać tym, że zaraz zobaczy swojego skarba.
Drzwi
otworzyły się. Stanęła w nich kobieta. Kobieta uśmiechnęła. Reką wskazała, by
Erza wyszła z pomieszczenia. Tak też uczyniła. Wyczuwalny na korytaru zapach
stęchlizny uderzył w jej nozdrza; nienawidziła go. Przypominał jej o wszystkich
krzywdach, jakich doznała w tym miescu. Została upokorzona, oszukana przez
osobę, która kochała, i uwięziona bez możliwości patrzenia na swój drogi skarb.
Serce zakołatało w piersi na wspomnienie o nim.
Zatrzymała
się.
Obok
przeleciała ćma, na widok której dostała gorączki. Robak usiadł na jej ramieniu.
Już miala go strząsnąć, gdy poczuła ciepłą dłoń drugiej siebie.
Nie
mogła znowu dać się porwać złym myślom. Koszmar przybrał postać jej siostry
bliźniaczki, lecz nie należało się go bać. Druga Erza stanowiła lustrzane
odbicie jej samej, z wyjątkiem włosów, które Knightwalker przycięła kilka
miesięcy wcześniej.
Zadrżała
na samą myśl o tym, co się stało rok temu. Jellal nie przedstawił jej
bliźniaczki, nawet nie napomknął o niej słowem, gdy się całowali i kochali.
Dopiero po dłuższym czasie oświadczył jej, że była tylko zamiennikiem. Świat
ponownie rozpadł się na tysiące kawałków, a późniejsza wiadomość rozbiła jej
serce na jeszcze mniejsze fragmenty. Zamknęła się w sobie, milczała, wciąż nie
umiejąc poskładac siebie od nowa.
—
Ej, jeszcze żyjesz? — spytała Knightwalker, siostra bliźniaczka Erzy i także
sama Erza…
Ich
matka urodziła je w Pengrande, kiedy powoli rozpoczynały się walki pomiędzy
przeciwnikami politycznymi a władzą. Ich ojciec nie należał do najważniejszych
osób w Fiore, ale posiadał swoją pozycję społeczną. Opozycjoniści dowiedzieli
się o pani Knightwalker i uwięzili w starym bunkrze z czasów drugiej wojny
światowej. Wojsko zdołało odratować kobietę i tylko jedno z dzieci, drugie
zaginęło.
I
musiało minąć ponad dziesięć lat, by została dokonana kolejna zamiana. Jellal
spotkał Erzę. Druga Erza była z matką w Pengrande i zgubiła się. Erza popłynęła
na statku do Fiore i tam stała się częścią rodziny Knightwalker, przekonanej,
że ich prawdziwa córka zmarła w Pengrande. Jednak tak się nie stało. Druga Erza
została powołana do dzieci Rajskiej Wieży i tam dorastała w przekonaniu, że
rodzice ją porzucili. Walczyła dla Acnologii i dla Jellala, prosząc ich tylko o
jedno — o zemstę. O zemstę, która dokonała się, gdy książę La Pradley, a. ka.
Acnologia, nakazał rodzinie Knightwalker przeprowadzić się do Pengrande.
Egzekucja nadeszła, a wściekła na siebie Erza nie mogła uwierzyć, że w tak
głupi sposób dała się podejść Jellalowi.
Karciła
siebie za wszystko, co do tej pory zrobiła. Owinął ją wokół paluszka, ale
dlaczego miałaby mu nie wierzyć? Dlaczego? Dlaczego?
—
Jak noc, siostrzyczko? — zapytała w końcu druga Erza. — Pewnie było ci
niewygodnie?
—
Trochę — odpowiedziała cicho. — Dlaczego mnie nie wypuścicie?
—
Oj, kochanie — dotknęła jej twarzy — zajęłaś moje miejsce — to chyba
wystarczający powód, nieprawdaż? Nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie zdołałaś
pojąć swojej pozycji. A poza tym, przecież sama tu przyszłaś, nikt cię do tego
nie zmuszał.
—
I tobie to nie przeszkadza, że Jellal i ja…
Nagle
uderzyła pięścią o ścianę.
—
Przeszkadza! — wrzasnęła. — Ale to było dla naszego dobra. Przecież tylko
dzięki tobie uzyskaliśmy tak wspaniały skarb.
Zatrzymała
się, a po jej policzkach spłynęły łzy. Knightwalker podeszła do niej, po czym
złożyła delikatny pocałunek na jej czole. Scarlet odepchnęła ją, ale
niewystarczająco. Zaśmiała się słodko, poprawiając czerwone jak szkarłat włosy.
—
Jak chcesz, naprawdę postanowiłam być miła. — Okręciła się radośnie. — Czemuś
taka smutna?
Udając
troskę, ponownie zbliżyła, odgarniając długie włosy Scarlet. Muskała je dłońmi
i wargami, napawając się ich gęstością i pięknem. Wtuliła się w siostrę,
wywołując w niej obrzydzenie i niesmak.
—
Nie dotykaj mnie! — wydusiła z siebie Erza. — Zabierzcie mnie już… — Nie
zdołała dokończyć.
—
Do naszego skarbu? — zaproponowała Knightwalker, kierując się w stronę pokoju
jej i Jellala. — Masz racę, skarb nie może czekać.
Chwyciła
Erzę za rękę, ciągnąc za sobą stanowczo za mocno. Wyrywała się, lecz po kilku
minutach zrezygnowała z walki. Poddała się Knightwalker, nie widząc
najmniejszego sensu w tej potyczce. Nagle została wrzucona do pokoju. Upadła,
uderzając kolanami o twardą i zimną posadzę. Podniosła się, nie okazując po
sobie strachu i bólu.
Usłyszała
dziecięcy płacz.
Podbiegła,
znadując w sobie siły, których powinna nie posiadać. Jednak dla swojego
ukochanego dziecka była gotowa zrobić wszystko.
—
Spokojnie, kochanie, będzie dobrze, spokojnie — powiedział łagodnym głosem
Jellal, trzymając ich skarb w swoich ramionach.
Erza
łypnęła na niego pełnią nienawiści, jaką wobec niego miała. Ten odpowiedział
jej jedynie ciepłym, niemal sztucznym uśmiechem, który wywołał u niej odruchy
wymiotne.
Skarb zapłakał.
—
Już dobrze, już dobrze — szepnęła.
Wyciągnęła
ręce, biorąc na nie niemowlę — śliczną dziewczynkę, którą urodziła dwa miesiące
wcześniej. Przytuliła córeczkę do piersi, ściskając ją mocno. Nie mogła
pozwolić, by Jellal jeszcze raz odebrał jej ich dziecko.
—
Pospiesz się! — pogoniła ją Knightwalker.
Każdego
dnia widziała się z dzieckiem tylko wtedy, gdy ono potrzebowało pokarmu. Nic
poza tym. Nie dali jej spędzić długżej niż kilku minut przy ukochanym dziecku,
które urodziła z myślą, że będzie udawało maleństwo Jellala i drugiej Erzy.
Knightwalker
była bezpłodna. Choć tak długo starali się o dziecko, nie mogli spełnić swojego
marzenia. To przerodziło się w czystą obsesję, pragnienie, by w końcu zostać
rodzicami. I po to potrzebowali Erzy, by nadal dziecko uchodziło za urodzone
przez Erzę, osobę z tymi samymi genami.
—
Pospiesz się! — krzyknęła Knightwalker.
Maleństwo
zapłakało.
—
Już, już — starała się je uspokoić.
Zsunęła
ramiączko z koszuli i nakarmiła małą, ciesząc się z każdej chwili z nią
spędzoną. Jellal podszedł do niej, niemal odrywając dziecko od piersi.
—
Jakie imię jej daliście? — zapytała, choć nie spodziewała się usłyszeć
odpowiedzi.
—
Miriana — szepnął, ku jej zaskoczeniu, Jellal.
Zabrał
od niej maleństwo. Nie wyrywała się, nie chcąc, by ucierpiała na tym niewinna
kruszynka.
—
Ładne imię — burknęła.
Knightwalker
znowu ją szarpnęła. Wyrzuciła na korytarz, tym razem na szczęście nie upadająć.
Obie zaczęły iść w kierunku celi.
Ostatni
raz odwróciła się, by móc objąć wzrokiem swoje maleństwo. Zrobiłaby dla niej
wszystko, a nawet więcej niż wszystko. Modliła się do Boga o wytrwałość, o siłę
i odwagę, by przetrwać te wszystkie tortury. Nie była gotowa na działanie, ale
każdy dzień oddalał ją od ukochanej córeczki, aż w końcu mogła ja stracić na
zawsze.
Wraz
z bliźniaczką znalazły się niedaleko więzienia. Knightwalker wyjęła pęk kluczy,
rozglądając się za właściwym. Brzdęk metalu roznosił się echem po korytarzu. W
końcu udało się znaleźć odpowiedni. Włożyła go do zamka i przekręciła. Erza
obserwowała każdy jej ruch z najdokładniejszą starannością. Odliczała sekundy,
aż naciśnie za klamkę, po czym delikatnie uchyli drzwi, dając jej przejść.
Oddychała powoli. Czas się jakby zatrzymał, gdy spełniło się wszystko, czego
oczekiwała.
—
Wejdź — powiedziała Knightwalker. Uśmiech z jej twarzy wciąż nie schodził. Ponownie
pozbywała się kłopotu, by móc spędzić z Jellalem więcej czasu. Aczkolwiek Erza
nie miała zamiaru dać jej tego czasu.
Erza
ruszyła przed siebie, gdy Knightwalker zaczęła tylko odwracać się w jej stronę.
Drzwi były już wystarczająco uchylone, a ona zdeterminowana. Popchnęła niczego
nieświadomą kobietę w stronę progu, mówiąc:
—
No właź już!
Posiadały
ten sam głos i wierzyła, że ten głos dotrze do Jellal. A zanim Knightwalker
zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, kopnęła ją w nos, łamiąc go. Odgłos
łamanej kości rozniósł się między korytarzami. Krew spłynęła po policzku
atakowanej. W jej oczach zapanował strach. Nie potrafiła wykonać jakiegokolwiek
ruchu przez szok, niedowierzanie, że jej własna siostra zdobyła się na taki
krok.
Szyja
Knightwalker leżała na progu — między drzwiami a framugą. Erza chwyciła za klamkę,
pchając ją w przeciwną stronę. Uderzyła z całej siły, a gdy drzwi napotkały na
opór, cofnęła je i jeszcze raz wykonała ten sam ruch. W przód, w tył, w przód w
tył, w tył i w przód… Zatrzymała się…
Jej
stopy były zbroczone w krwi bliźniaczki. Ręka Knightwalker bezwładnie opadła, a
Erza upadła na kolana, zalewając się łzami. Jednak przetarła oczy, podniosła
się i szybko wsunęła ciało siostry do swojego pokoju. Głowa niemal odpadała od
reszty, więc musiała postępować z nią ostrożnie. Zsunęła z martwego ciała
wszystkie ubrania. Włożyła na siebie poszczególne warstwy, martwiąc się tym, że
Jellal dostrzeże podstęp. Wszędzie znajdowała się krew, ale wystarczyło tylko
kilka sekund nieuwagi… W kieszeni odnalazła niewielki rewolwer, w którym
znajdowały się trzy pociski. Przy nawet najmniejszej okazji, mogła strzelić i
zabrać dziecko daleko od tego piekła.
Spojrzała
na broń, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy będzie musiała strzelić w
człowieka. Zaśmiała się nieznacznie, kiedy objęła wzrokiem leżące obok niej zwłoki
siostry.
—
Jestem żałosna — oświadczyła.
Złapała
się nagle za trzęsącą się rękę. Nigdy wcześniej się tak nie bała ani nie była
na siebie tak wściekła. Tęsknota za Magnolią osiągnęła apogeum. Oddałaby teraz
wszystko, aby tylko wrócić do przyjaciół i spokojnego życia.
Ścisnęła
mocniej dłoń.
Tak,
miała okazję na powrót.
Wyszła
prędko z własnego więzienia, gnając ku pokojowi, w którym najpewniej Jellal
próbował uśpić córeczkę. Błagała, aby tylko jej nie trzymał. Schowała rękę z
bronią za plecami, a lewą otworzyła drzwi, słysząc, jak Jellal śpiewa dziecku
kołysankę.
Nie
uniósł wzroku, nawet wtedy gdy już weszła do środka.
—
Sprawiała kłopoty? — spytał nagle, głaszcząc dziecko po brzuchu.
Prychnęła,
udając własną siostrę.
—
Jak zawsze coś tam gadała, ale teraz siedzi grzecznie u siebie — starała się
zabrzmieć jak najbardziej naturalnie.
—
Lepiej ją traktuj, mimo wszystko to matka Miriany…
—
To ja jestem jej matką! — krzyknęła, wierząc, że właśnie tak odpowiedziałaby
jej siostra. Podeszła wystarczająco blisko, niemal stała nad samym Jellalem.
Palec położyła na spuście.
—
Tak, tak, rozumiem. — Uśmiechnął się. — Ale zawsze ci powtarzałem, że…
Wystawiła
rękę przed siebie i strzeliła.
Potem
drugi i trzeci, zużywając wszystkie pociski z broni. Rzuciła pistolet o ścianę,
nie mogąc dłużej trzymać go w rękach. Złapała się za głowę, powtarzając sobie
nieustannie, że musiała to zrobić.
Miriana
była dla niej teraz wszystkim.
Owinęła
ją w ciepły koci, przytuliła ją do piersi, po czym obie zaczęły uciekać tam,
gdzie już nikt ich więcej nie skrzywdzi.
—
Teraz już wszystko będzie dobrze, kochanie — szepnęła troskliwie, choć obawiała
się, że jeszcze nie czas na przedwczesną radość… Nie teraz…
:D
OdpowiedzUsuń;)
Usuńłooo co tu sie porobiło :O
OdpowiedzUsuńdzięki za rozdział :D
A ja dziękuję za komentarz!
Usuń