Rozdział 85

Jednego dnia wyjechała.
Drugiego straciła wszystko.
Trzeciego odzyskała uśmiech.
A czwartego wszystkie oszustwa ujrzały światło dzienne…
Erza stanęła przed lustrem, które zajmowało niemal połowę ściany. Nienawidziła spoglądać na swoje odbicie, ale z jakiegoś powodu zawsze z rana wykonywała ten sam rytuał. Może przez to, co wydarzyło się pięć miesięcy temu, a może istniał ku temu jeszcze inny powód? Pokręciła głową, nie poznając odpowiedzi.
Wróciła na stare, skrzypiące łóżko i położyła się na nim, przykrywając się kołdrą aż pod samą szyję. Z nieszczelnego okna, wbitego w kamienne ściany, wydobywał się nieprzyjemny, chłodny wiatr, docierający po same kości. Nieznaczna narzuta zapewniała ciepło, ale na krótko. Oddałaby wszystko, by znowu znaleźć się w domu, w Magnolii, gdzie każdego dnia czekał na nią ciepły posiłek, ogromne łoże z ulubionym kocem w kwiaty i grubą pidżamką.
Westchnęła ciężko.
Straciła wszystko. Straciła przez własną głupotę i oszustwo, którego doświadczyła.
Umiał kłamać.
Umiał mamić.
Umiał obiecywać.
Już w chwili, gdy go ujrzała tego pamiętnego dnia, wiedziała, że może mu ufać. Tylko że wtedy pomyliła się.
Dotarła do stolicy Pengrande, zanim jeszcze dowiedziała się o wydarzeniach z Magnolii i Varii. Matka zapisała ją do najlepszej szkoły, choć już drugi raz musiała powtarzać rok przez zaległości. Osiedlili się pod stolicą w małej rezydencji, która jednak była przytulna i pusta. Wojska tam nie docierały dzięki otaczającym górom, choć wtedy jeszcze nie zaprzeczała temu, że wędrówki po zapasy były mordęgą. Teraz oddałaby wszystko, żeby wyjść z tego więzienia i kupić kawałek świeżego chleba.
Dni mijały.
Próbowała odszukiwać informacji o tym, co się dzieje z jej przyjaciółmi, lecz ciężko było uzyskiwać jakiekolwiek kontakty z dawnymi znajomymi. W końcu pozostała jej tylko telewizja i radio. Myślała, że może wróci i naprawi wszystko, ale nie uciekła od matki ani razu. Jej też było ciężko, naprawdę ciężko. Aż pewnego słonecznego dnia, kiedy na wiśnie oblepiły przepiękne kwiaty, wszystko się zmieniło…
Erza wyszła, jak w każdy w piątek, do sklepu, trzymając w dłoni zwinięte trzy materiałowe siatki i meszek z rulonikiem pieniędzy. Ubrała się, choć dzień nie zapowiadał chłodu. Uśmiechnęła się ciepło, żegnając ze służącą, która właśnie podlewała kwiaty w ogrodzie. Przeciągnęła się i ruszyła  niechętnie w drogę. Prawie godzinę zajmowało jej dotarcie do najbliższego sklepu, by kupić jedzenie na najbliższy tydzień. W domu zostawiła już torbę z książkami i notatnikiem, który zawierał różnice między fiorską i pengrandzką odmianą języka z północy. Były niewielkie, ale mimo to sprawiały dziewczynie problemy.
Kiedy wróciła do rezydencji, obładowana zakupami, zauważyła, że drzwi są lekko uchylone. Westchnęła, obawiając się, że to stara służąca zapomniała zamknąć ich do końca. Wiał coraz to silniejszy wiatr, którego za nic nie chciała wpuścić do środka. Wewnątrz i tak panował nieprzyjemny chłód.
— Mamo, wróciłam — zawołała. Zostawiła zakupy w kuchni, licząc, że ktoś wszystko odpakuje i porozkłada na właściwe miejsca.
Wzdrygnęła się.
Mroźny wiatr przeleciał po jej karku, pozostawiając na całym ciele gęsią skórkę.
— Cholerna kobieta — syknęła. — Pewnie gdzieś zostawiła otwarte okno! — Żachnęła się. — Trzeba będzie jej potrącić z pensji.
Usłyszała rumor, dobiegający z piętra wyżej.
— Mamo? — krzyknęła. — Mamo?
Odpowiedziało jej milczenie.
Wzdrygnęła się. Miała naprawdę złe przeczucia.
Matka nie wychodziła z rezydencji przez ciągłą pracę i telefony, ale mimo zapracowania zawsze odpowiadała. Coś musiało się stać — chyba że po prostu niepotrzebnie panikowała, a matka nie usłyszała jej wołania. Wolała sprawdzić, co się stało.
Weszła na piętro, zostawiając wszystkie rzeczy w kuchni i zapukała do gabinetu matki.
— Mamo? — spytała, ale nadal nikt jej nie odpowiadał.
Pociągnęła za klamkę — na szczęście tym razem pani Knightwalker się nie zamknęła.
Weszła do środka i zastała siedzącą w kierunku dużego okna kobietę.
Erza westchnęła z ulgą, nie rozumiejąc, po co się tak martwiła.
— Nie mogłaś odpowiedzieć — ponarzekała. — Wiesz, że ja się martwię? — spytała, ale nadal panowała cisza.
Podeszła niepewnie do fotela. Powtarzała w myślach, że się myli. Matka zasnęła i po prostu ciężko ją teraz dobudzić.
Gwałtownie zamknęły się drzwi.
Podskoczyła.
Serce zaczęło walić jej jak szalone. Musiała oprzeć się ręką o stolik, żeby tylko nie upaść. Drżało całe jej ciało.
— Witaj, Erzo? — usłyszała powitanie dobiegające z  okolic drzwi.
Odwróciła się energicznie.
— Kim… Kim jesteś? — spytała niepewnie. — Kim jesteś?!
Zaśmiał się.
Erza przyjrzała mu się. Był młodym mężczyzną, pewnie starszym od niej o rok, może dwa. Włosy miał niebieskie, bardzo nienaturalne, które sterczały mu we wszystkie strony. Twarz przecinała blizna, wyglądająca tak, jakby ktoś wydarł mu żywcem kawałek skóry. Ciemne oczy spoglądały na nią z zaciekawieniem, ale widziała w nich również… swoisty zawód.
Nagle podszedł do niej. Złapał ją za ręce i podniósł na wysokość twarzy. Ucałował je. Wydawał się taki zmartwiony, taki troskliwy. Jednak Erza wyrwała się i wrzasnęła:
— Kim jesteś i co tu robisz?! — Zamarła na moment. — Mama… — przypomniała.
Już chciała pobiec do matki, gdy poczuła silny uścisk, z którego nie umiała się wyrwać. Mężczyzna był taki silny, a ona taka bezbronna.
— Nie patrz, błagam. Nie patrz — szepnął czule.
— Coś ty zrobić?! — pytała. — Mamo, mamo!!!
— Nie odpowie.
Bezwładna ręka zsunęła się po fotelu i zawisła. Z ust Erzy wylał się potok słów, których dziewczyna już nie rozumiała. Blada dłoń przerażała ją. Wydobywała z jej wnętrza najstraszniejsze koszmary, których wystrzegała się w dzieciństwie. Już raz straciła rodzinę, nie chciała przeżywać tego drugi raz. A jednak wszystko wskazywało na to, że tak się stało.
Zamarła.
Opadła bezwładnie w ramiona mężczyzny, czując, że brakuje jej sił. Była świadoma, że może właśnie wtula się w mordercę jej matki, ale nie myślała. Mężczyzna pocieszał ją, a tego właśnie potrzebowała.
— Jellal — wypowiedział niespodziewanie imię, którego Erza nigdy nie spodziewała się usłyszeć. — Mam na imię Jellal.
Łzy spłynęły jej do oczu — wcześniej nie płakała. Dotknęła policzka mężczyzny, próbując doszukać się w tej twarzy oblicza dawnego przyjaciela. Nie przypominał go. No, może troszkę, ale z drugiej strony mogła doszukiwać się podobieństw na siłę.
— To naprawdę ty? — zapytała w końcu, choć wiedziała, jak bezsensowne jest to pytanie. Spojrzała na ciało matki. — To ty? Ty ją zabiłeś.
— Tak, ale próbowała cię sprzedać jakiemuś politykowi — odparł zdecydowanie za szybko. — Przepraszam, musiałem to zrobić.

Uwierzyła… Tamtego dnia bezsensownie uwierzyła w jego kłamstwa, które mijały całkowicie się z prawdą. Choć może chciała w nie wierzyć? W końcu znaleźć swoje miejsce na ziemi? Albo zaufać Jellalowi.

5 komentarzy:

Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)