Całą noc spędziła na zamartwianiu się. Telewizja
nie działała od samego wieczora, w radiu wciąż nadawali piosenki patriotyczne, a
na książce nie w sposób było się skupić. Dlatego Mirajane siedziała skulona na łóżku,
przez kilka godzin spoglądając w jeden punkt na ścianie. Zza okien dobiegały do
niej hałasy młodych uliczników, którzy wybrali się na napad najbliższego sklepu
z żywnością.
Mirajane bała się. Z początku radość, że
ponownie ujrzy siostrę odebrała jej cały rozsądek, by później przypomnieć, że przecież
jeszcze nie uratowała Lisanny. Skuliła się w pozycję płodową i załkała. Tak bardzo
martwiła się o swoją siostrzyczkę. Od kiedy tylko Lisanna i Liliana się narodziły,
nie widziała świata poza nimi. Rodzice nie interesowali się dziećmi, więc najstarsza
z rodzeństwa musiała pełnić rolę siostry i matki. Kochała całą trójkę, ale jedno
z nich musiało zostać jej odebrane, a to wszystko stało się przez Dragneela.
Wściekła chwyciła poduszkę i cisnęła nią
o ścianę. Szarpnęła za włosy. Serce biło jej jak szalone z nienawiści do Dragneelów,
którzy okazywali się wabikiem na wszelkie nieszczęścia. Wiedziała, że teraz musi
trzymać Lisannę z daleko od kłopotów, chronić ją jeszcze mocniej… Tak… Tak musiała
uczynić.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Do środka weszła pokojówka, niosąc na tacy
śniadanie dla Mirajane. Kobieta przyjęła je i syknęła tylko:
–
Idź stąd!
Pokojówka ukłoniła się i wyszła z pomieszczenia.
Mirajene podniosła pokrywkę, jednak z obrzydzeniem
spojrzała na jedzenie. Nie wyglądało niesmacznie, ale na samą myśl o tym, co może
przeżywać teraz Lisanna, odechciało jej się jeść. Dlatego położyła tacę, po czym
usiadła na skraju łóżka. Przykryła się kołdrą, zanurzając się w cieple, które doznała.
Dopiero w tym momencie zrozumiała, jak zimno jej było przez ten cały czas.
– Czy tobie też jest zimno, siostrzyczko?
– zapytała.
Po kilku godzinach siedzenia bezczynnie,
zdjęła z siebie nakrycie i przebrała się w wygodniejsze ubranie. Spakowała trochę
jedzenia do kieszeni i przyczepiła do uda butelkę z wodą, a pistolet schowała zza
pas. Przyznała, że jest gotowa.
Wyszła z hotelu i skierowała się w stronę
pałacu królewskiego. Hotel znajdował się tylko pół kilometra od miejsca, do którego
zmierzała kobieta. Nie zamierzała tracić czasu na załatwianie zbędnych taksówek,
więc piesza wędrówka była najlepszą z opcji. Nikogo nie dziwił widok kobiety ubranej
w wygodnie spodnie oraz luźną koszulę i bluzę. Wielu podejrzewało, że piękna dama
chowa gdzieś broń, ale w tych ciężkich czasach była to rzecz tak powszechna, że
nikomu nie zdawało się to przeszkadzać.
Kiedy Mirajane doszła pod pałac, rozejrzała
się, sprawdzając, czy nikt nie zainteresował się jej osobą. Podążała zgodnie ze
wskazówkami, które dostała od Mard Geera, dlatego przybyła na miejsce o wyznaczonej
porze.
Podeszła do bramy i wypowiedziała szeptem
znane hasło. Wrota otworzyły się, a ona weszła do środka, rozglądając się dookoła.
W jej najbliższej okolicy faktycznie nie było żadnej straży. Sam budynek wyglądał
raczej skromnie, jak na pałac królewski. Podejrzewała, że wszelkie kosztowności
zostały zgarnięte przez rewolucjonistów. Przeszła kawałek korytarzem, gdy obrzydliwy
odór dotarł do jej nozdrzy. Skrzywiła się, nie mogąc znieść obrzydliwego zapachu.
Złapała się za brzuch, nie dając rady dłużej się powstrzymać. Wymiotowała na bordowy
dywan.
– Cholera, co tu się dzieje? – spytała
w momencie, gdy w odległości kilku metrów przebiegł zauważyła migający cień. Z
początku nie rozpoznała osoby, która uciekała w przeciwnym kierunku, ale
później rozpoznała w niej Laxusa.
Nie mogła uwierzyć, że Laxus jednak
pojawił się w pałacu. Wiedziała, co zamierza uczynić i mimowolnie poszła w jego
stronę, ignorując wszystkie wskazówki Mard Geera. Miała ratować siostrę, ale
nie umiała pozostawić ukochanego.
Zapach stawał się coraz to intensywniejszy,
ponownie przyprawiając kobietę o mdłości. Tym razem jednak nie poddała się i doszła
aż do samego końca długiego korytarza. Spojrzała w prawo, rozumiejąc, dlaczego w
całym pałacu unosił się odór zgnilizny. Ciała, jedne obok drugich, leżały wzdłuż
drogi, która prowadziła do pokoju z największymi dotąd drzwiami. Mimo nakazów rozsądku,
Mirajane nie potrafiła uciec. Nogi trzęsły się jej ze strachu, a dudniący w klatce
piersiowej ból przeradzał się w niebezpieczne dla zdrowia łomotanie.
– Tam! Za mną! – usłyszała krzyk dobiegający
zza niej.
Jak porażona rzuciła się na drzwi, nie licząc
się z konsekwencjami nieprzemyślanego wdarcia. O mało nie potknęła się o leżące
ciało, ale zdołała utrzymać równowagę. Nie mogła dłużej oddychać. Smród stawał się
nie do zniesienia. Powtarzała sobie w umyśle, że jeszcze tylko parę kroków i uda
jej się uratować życie.
– Słyszałem jakieś kroki! – ponownie zagrzmiał
wrzask.
W głowie Mirajenie roiło się od pytań, na
które nie było teraz czasu.
Kobieta wbiegła na drzwi, prędko je otwierając.
Weszła do środka i zatrzasnęła się od wewnątrz, modląc się, by nikt jej nie usłyszał.
Osunęła się na podłogę, błagając o ratunek To
jest tylko koszmar, powtarzała sobie, lecz były to tylko mrzonki. W potrzasku,
bez jakiegokolwiek wsparcia i bez Lisanny.
– Dlaczego nie poszłam, jak mi powiedział
Mard Geer? – zapytała, łkając.
Uderzyła pięścią o podłoże, nie pojmując
swojej głupoty. Lisanna była na wyciągnięcie ręki, a wyciągnęła ją nie w tym kierunku,
co trzeba. Nie powinna się tutaj znaleźć.
– Kto, gdzie, kiedy, jak? – szepnęła. –
Złap wróżkę za ogon i pociągnij ją za niego
srogo. Niech się wije, niech trochę popiszczy i zabawy nam nie niszczy – zaśpiewała.
Przetarła oczy. Podniosła się, równocześnie
poprawiając ubranie. Gotowa do działania i odnajdywania drogi ucieczki spojrzała
w stronę biurka; zamarła.
Nad stosem dokumentów leżało martwe ciało
Ivana Drayara, spoglądając pustym wzrokiem w martwy punkt znajdujący się gdzieś
w okolicach Strauss. Kropelki krwi spadały równomiernie na podłogę, tworząc wokół
biurka kałużę rzadkiej krwi. Ubrany był jedynie w gruby szlafrok, jakby dopiero
co wstał i zaczął się szykować do śniadania. Wokół nie było widać żadnych innych
śladów, które mogłoby świadczyć, że właśnie w tym pomieszczeniu popełniono zbrodnię.
Droga ucieczki nie istniała, a zaschnięte ślady butów z krwi świadczyły, że morderca
już dawno opuścił pokój głównym wejściem.
Zlękniona Mirajane osunęła się na podłogę,
łapiąc za klatkę piersiową. Brała głębokie wdechy, choć zdawało jej się, że z trudem
chwyta ostatnie łyki powietrza. Oddychała ciężko i nierównomiernie. Serce łomotało
jej jak szalone, a umysł zalewał się od obrazów, które utkwiły głęboko we wspomnienia;
obrazów martwego ciała Liliany. Tak samo jak Dreyar, spoglądała wtedy na nią oczyma,
które wyrażały jedynie pustkę i strach przed nieuniknionym. W ostatnich sekundach
życia byli świadomi, że ich życie dobiega końca i nic nie mogli z tym zrobić.
– Pomocy – szepnęła ledwo Mirajane.
Przesunęła się pod same drzwi. Jednak w
tym samym momencie rozległ się huk – ktoś zaczął uderzać ciężkim przedmiotem o wejście.
Odsunęła się. Niczym na zawołanie tajemniczy gość raczył udzielić jej pomocy, której
oczekiwała.
Niestety…
Jak tylko drzwi puściły, oddział kilkunastu
strażników wparował do środka i otoczył Mirajane Strauus. Dowódca Jackal spojrzał
na ciało Ivana, a później na samą kobietę. Uśmiechnął się niezauważalnie i rzekł:
– Aresztować ją!
– Ale… – zaoponowała, a poczuła uderzenie
w plecy. Upadła czołem na podłogę i syknęła z bólu. Nie rozumiała, co się właśnie
zdarzyło. Dlaczego zostaje aresztowana… Podejrzewała jedynie, że chcą ją przesłuchać
w związku ze śmiercią Dreyara; myliła się.
– Zabrać z moich oczu tę morderczynię! –
wrzasnął dowódca straży. – Zabiła naszego przywódcę!
– Nie – wydyszała. – Nie, ja tego nie zrobiłam…
– Zamilcz! – Jeden ze strażników z pięści
walną kobietę prosto w brzuch.
Mirajane ponownie zgięła się i wymiotowała
na drogi dywan.
– To nie ja, to nie ja – powtarzała przez
łzy.
– To kto?
– Nie wiem! – wrzasnęła. – Ja tylko tu przybyłam
po siostrę.
– Po kogo? – zapytał Jackal.
– Po Lisannę Strauss!
– Lisanny Strauss nie tu od tygodnia.
Wiadomość spadła na Mirajane jak grom z
jasnego nieba. Już dłużej się nie broniła. Strażnicy podnieśli kobietę i zaczęli
ciągnął przez korytarz pełen ludzkich ciał, po czym wrzucili ją do celi, w której
rzekomo miała przebywać Lisanna. Rozejrzała się po zamkniętym pomieszczeniu, zastanawiając
się, czy siostrzyczka jest w tej chwili bezpieczna. Miała nadzieję, że wraca szczęśliwie
do domu, nie napotykając po drodze na żadne niebezpieczeństwa.
Zaśmiała się.
– Dlaczego ja nie poszłam prosto? – spytała,
czując, jak poczucie winy rozrywa jej serce. Została oskarżona o morderstwo, chociaż
nic nie zrobiła. Nie pojmowała, dlaczego została skazana na taki los, ale widziała
w nim ingerencję osoby trzeciej. Skoro nie ona dokonała zbrodni, to kto? – Laxus
– cisnęło jej się na usta.
Nagle usłyszała zbliżające się kroki.
Przysunęła się do krat i zauważyła idącego
ku niej Jackala. Uśmiechał się powabnie, wyraźnie będąc dumny z aresztowania, którego
dokonał. Choć kryło się w nim coś znacznie więcej. Mirajane nie umiała powiedzieć,
dlaczego tak myślała, ale miała nadzieję się dowiedzieć.
– Niczego nie zrobiłam – oświadczyła stanowczo.
– Wiem. – Kiwnął głową.
– Że… jak…? – Zabrakło jej słów. – O czym
ty…
– Zabiłem Ivana Dreya – przerwał kobiecie.
– Przecież to oczywiście, ale beknąć za to musi kto inny.
– Ci strażnicy…
– Uśpić i przyciąć gardła – szepnął. – Nie
spodziewałem się tylko, że wewnątrz znajdę ciebie. Myślałem, że to Laxus się tam
zjawi, więc dlaczego?
– Coś mnie podkusiło.
– Podkusiło i zniszczyło. Może przeczucie,
że siostrzyczki tu nie ma. – Posłał jej ciepły uśmiech. – Nie martw się. Obiecuję,
że zostaniesz skazana na szybką i bezbolesną śmierć.
– Wal się! – wrzasnęła.
– Nie, nie. – Pokręcił głową. – Niepotrzebnie
tutaj przyszłaś. Niepotrzebnie skręciłaś. I niepotrzebnie uciekałaś w złą stronę.
Nie widzisz, że to wygląda na to, że przeznaczenie cię tutaj skierowało.
Nie odpowiedziała.
– To nie mów, ale wiedz, że teraz już nic
cię nie uratuje.
Wstał i odszedł, pozostawiając kobietę samą.
Mirajane złapała się za kraty i rozpłakała.
Pozostało jej tylko walczyć o życie, jednak czuła, że nie będzie jej dane tego uczynić.
Miała umrzeć dla chorych ambicji jakiegoś człowieka i wątpiła, by w tej sytuacji
ktokolwiek miał się za nią wstawić.
***
Laxus spakował wszystkie potrzebne rzeczy,
które ukrywał w ulubionym samochodzie terenowym, po czym usiadł za kierownicą i
na chwilę zatrzymał się nad butelką z niezbyt smacznym, varisjkim piwem. Wypił trochę,
krzywiąc się przy każdej kropli, która wlała się do jego gardła. Jednak myślał,
że lepsze to niż nic. Za kilkadziesiąt minut miał zabić własnego ojca, więc musiał
być gotowy na drastyczny krok i nie cofnąć się w ostatnim momencie. Alkohol pozwalałam
mu zapomnieć o smutkach i troskach, lecz nie tym razem; nie kiedy musiał próbować
lury z fałszywą etykietą „piwo”.
Położył butelkę z resztą piwa na dnie przy
ulicy, mając nadzieję, że chociaż przybłąkanemu kotu posmakuje, po czym wyszedł
z auta. Zamknął je i odszedł w kierunku pałacu, licząc, że po powrocie zastanie
samochód w takim samym stanie, w jakim go zostawił.
Laxus wziął głęboki wdech powietrza i od
razu z niesmakiem przekrzywił się. Mieszanka odoru rozkładających się zwłok mieszała
się ze smrodem miasta. Spaliny unosiły się wysoko nad stolicą Varii, przysłaniając
częściowo wiosenne słońce, a deszczowe dni okazywały się opadem niebezpiecznych
kwasów, o które Ivan Dreyar nie raczył się martwić. Dachy budynków nosiły wyraźne
ślady przebarwień, choć była to tylko zapowiedź tragedii, jaka dopiero miała nastąpić.
Zdziwienie nie opuszczało mężczyzny na żadnym
kroku. Nie wierzył, że ludzie nie chodząc w specjalnych maskach, a nowy rząd nie
alarmuje stanu najwyższego zagrożenia. Może chcieli ukryć prawdę przed ludźmi, a
może sami nie byli świadomi, jak daleko zaszło niedbalstwo rodziny królewskiej.
Winni czy nie, sami doprowadzili kraj do stanu upadłości.
Laxus, spoglądając na dawny pałac, który
należał do zamordowanych władców, nie mógł wyjść z podziwu i z przerażenia. Kiedy
oglądał pozłacane ogrodzenie, które dzieliło go od głównego dziedzińca, zastanawiał
się, co może spotkać w dalszej części pałacu.
Kiedy strażnik zauważył niepożądanego gościa
przed bramą, podszedł do Laxusa i baczniej mu się przyjrzał. Dreyar odparł tylko:
– Wróżki mają ogony.
Pałacowy strażnik skinął głową i wskazał
drugiemu wartownikowi, by otworzył przejście; tak też uczynił. Bez wypowiada choćby
jednego słowa, ręką pokazał na bezpośrednie wejście do budynku, po czym powrócił
na swoje miejsce.
Laxus nie czuł się komfortowo z tą sytuacją.
Niezależnie od tego, w jakim celu przybył do pałacu, nie umiał poradzić sobie z
prawdą, że tak łatwo jest dostać się do najwyższego przywódcy rewolucji i go zamordować.
Dreszcze przechodziły przez jego ciało. Myśl, że cała akcja może być pułapką, nie
dawała mu spokoju. Jednakże w milczeniu ruszył.
Kiedy dotarł na plac, potwierdził swoje
poprzednie przypuszczenia. Powiedział tylko ciche „wow” i potrząsnął głową, starając
nie odwodzić umysłu od pierwotnego celu. Mimo to serce biło z podziwu dla pierwszych
założycieli Varii, którzy w pocie czoła i krwi zbudowali pałac godny wielkich władców.
Ciągnął się on nieskończoność. W miejscu, w którym stał Laxus, dało się dojrzeć
jedynie szczyt wieży słynnej Varii – pierwszej córki władcy kraju, zrzuconej z tejże
wieży przez kochanka. Legenda czy nie, sama budowla zapierała dech w piersiach.
By dłużej nie skupiać się na architekturze
pałacu, mężczyzna wszedł do środka i natychmiast spotkał się z rozczarowaniem. Kiedy
spodziewał się ujrzeć równie piękne pomieszczenia, nie odbiegające kunsztem od zewnętrznych
części, spotkał się z pustką.
– No tak, rewolucjoniści nie mogli wynieść
pałacu – szepnął ironicznie, rozmyślając, gdzie też skarby rodziny królewskiej mogą
się teraz podziewać. Stoją nad kominkami nowobogackich, dywany robią za chodniczki
biednych, a w złotych kielichach piją wodę, pomyślał żartobliwie, choć jego myśli
nie odbiegały zbytnio od prawdy.
Skręcił w kolejny korytarz, postępując zgodnie
ze wskazówkami Mard Geera. Jednak gdzieś w głębi serca czuł bolesny ucisk. Bał się,
że wszystko, co teraz robi, doprowadzi do pogorszenia sytuacji, ale musiał być dobrej
myśli. Znajdował się w połowie drogi. Nie umiał już zawrócić, wiec pozostało mu
tylko iść naprzód.
Kiedy w końcu znalazł się przy głównym korytarzu,
który prowadził do pokoju jego ojca, z oddali wyczuł przerażający odór, jakby rozkładających
się ludzkich ciał. Zgiął się w pół i z trudem powstrzymał wymiociny. Żółć podeszła
mu do gardła, a twarz wykrzywiła się w obrzydliwym grymasie. Mimo to zaczął iść
przed siebie.
– Co jest? – spytał, przybliżając się do
pokoju Ivana.
Z początku niewielkie przedmioty wyglądały
na porozkładane na podłodze manekiny. Nasuwało się tylko pytanie, co manekiny miałyby
robić przed pokojem wielkiego przywódcy? Odpowiedź była jedna.
Przyspieszył i, gdy znalazł się wystarczająco
blisko, potwierdził swoje przypuszczenia – to były ciała strażników. Brutalnie zamordowani
poprzez jedno, dobre cięcie w szyję. Zamknął oczy i zacisnął powieki, czując, że
mroczki przed oczyma stają się coraz to intensywniejsze. Miał wrażenie, że za moment
zemdleje, ale nie miał na to czasu.
Przeszedł przez korytarz zwłok i wszedł
do pokoju, zastając to, czego się spodziewał – martwego ojca. Ivan siedział przy
biurku, ubrany w szlafrok, jakby dopiero co wstał i szykował się do śniadania. Jego
głowa leżała na jakiś dokumentach, które w całości nasiąkły już krwią.
– Co się ci stało? – zapytał, podchodząc
bliżej.
– Tam! Za mną! – usłyszał krzyk dobiegający
zza drzwi.
– Cholera – syknął.
Gorączkowo zaczął rozglądać się po pokoju.
Nie było czasu na ucieczkę, za wysoko się znajdował, a w pokoju nie było choćby
jednej szafy, w której by się zmieścił. Wiedział, że zaraz go znajdą i zostanie
oskarżony o zamordowanie ojca, choć – na ironię – tego nie uczynił.
Podszedł do bocznej ściany i zaczął się
przyglądać kolejnym szafom, mając nadzieję, że w jakiejś znajdzie schronienie. Przypadkowo,
bez jakiegokolwiek sensu, pociągnął za klamkę od drzwiczek, za którymi mogły znajdować
się co najwyżej garnitury. Szafa obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni tak szybko,
że pociągnęła za sobą mężczyznę. Nie zdążył jakkolwiek zareagować i dopiero pojął,
co się z nim stało, gdy znalazł się po drugiej stronie, w ukrytym przejściu.
– Gdzie jestem?
Rozejrzał się, ale jedyne, co napotkał,
to zgromadzenie królewskich pająków i ich sieci. Niechętnie odsunął od siebie robactwo.
– Aresztować ją! – usłyszał krzyk dobiegający
z pokoju ojca.
– Ją?
Przybliżył się do szafki, ale słyszał tylko
ciche dźwięki.
– To nie ja, to nie ja! – rozległ się wrzask.
– Mirajane? – powiedział, ale z trudem akceptował
swój chory pomysł. W głowie roiło mu się od pytań, ale niemożliwym było, aby pomylił
głos ukochanej kobiety z kimkolwiek innym. Błagał o jeszcze jeden krzyk, by mógł
potwierdzić swoje przypuszczenia, by wydostać się z tego chorego miejsca i przyznać
do winy, a tym samym uratować Mirajane.
Całe ciało trzęsło mu się ze strachu. Pot
spływał po plecach mężczyzny, wywołując nieustanne dreszcze. Usta Laxusa wciąż powtarzały
tę samą mantrę „proszę, tylko nie Mirajane”, ale kiedy usłyszał ostatni krzyk, uzyskał
pewność, że słuch go nie zawodzi.
Miał już wrzasnąć i wydostać się z pomieszczenia,
gdy poczuł ukłucie na szyi. Usta zastygły mu niemal w bezruchu. Oddychanie
musiał ograniczyć do nikłych wdechów i wydechów przez nos, co spotęgowało u
niego uczucie bezsilności i przerażenie. Potem przyszedł czas na ręce, aż w
końcu upadł bezwładnie na ziemię. Jedna sekunda, dwie, trzy i w końcu ujrzał
pochylający się nad nim cień, jednak było za późno. Usłyszał tylko ciche
„przepraszam” i zemdlał…
No, kolejny rozdział to już niestety dopiero po sesji :(I pytanko, czy wy też macie wrażenie, że część z Laxusem wyszła mi dużo lepiej niż część z Mirajane?
Świetny rozdział :) Czekam na następny i ślę wenę! Nie jestem wytrwała w czekaniu, ale dam radę! ;)
OdpowiedzUsuńNo, nie masz wyboru :( Sesja i ona jest najważniejsza, dlatego proszę o cierpliwość ;)
UsuńNo no..... będzie ciekawie. Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam,PhantomPL.
OdpowiedzUsuńNo, niestety, troszkę się poczeka... I dziekuję bardzo ;)
Usuń:)
OdpowiedzUsuńNo i mój ulubiony komentarz się pojawił!!! ;)
Usuń