Rajska
Wieża… jedynie miejsce, które mogła nazwać domem. Miejsce, które było
tymczasowym schronem dzieci, będącymi ofiarami wojny. Miejsce, do którego
wszyscy przychodzili a potem tylko odchodzili… ale nie ona. Porzucona jeszcze
jako niemowlę czekała na ludzi, których byłaby w stanie nazwać rodziną. I choć
czekała każdego dnia na jakąkolwiek wiadomość o planowanej adopcji, to nikt jej
nie chciał. Zawsze żegnająca innych, zawsze pozostająca sama, zawsze
niechciana. Przyzwyczajona do fałszywych obietnic w pewnym momencie po prostu
przestała marzyć. Otoczona pustą i samotnością odkryła, że nie warto się już
jej starać. Pozostawiona jako „pomocnica opiekunki” witała nowych
podopiecznych, sprawując na nich pieczę w pierwszych dniach pobytu w
sierocińcu.
Siedząc
i kończąc jeść śniadanie jak co dzień, przyglądała się dokładnie dzieciom,
które w ostatnich tygodniach przybyły do sierocińca. Wiedziała, że na nic nie
przyda jej się to, że ich zapamięta, gdyż już znała plany Hildy, opiekunki
placówki, która znalazła im już nowe rodziny. Kołysząc ciałem na drewnianej
ławce, która była przybita go stołu, wypijała resztki soku, chcąc jak
najszybciej wyjść i pójść samotnie na łąkę. Jednak w pewnym momencie jej spokój
został przerwany, gdy pojawił się nad nią niewyraźny cień. Zaskoczona odwróciła
się i spojrzała na niską, siwowłosą kobietę o pokaźnych walorach, która
trzymała za rękę chłopca. W wieku Erzy, niski, o niebieskich włosach i
charakterystycznej bliźnie na lewym oku. Jego twarz była niezwykle ponura,
pozbawiona jakiekolwiek kształtu i wyrazu. Z jego oczu biła pustka, która mogła
oznaczać tylko jedno… Tak samo jak inne dzieci był jedną z ofiar wojny.
—
Erzo! — krzyknęła Hilda. — Możesz się nim zaopiekować?
Gdy
dziewczyna spojrzała ponownie na chłopca, je oczom ukazał się zupełnie inny
człowiek. W pierwszej chwili pomyślała, że tylko omamy, lecz im dłużej mu się
przyglądała, tym większe miała wrażenie, że jednak coś jest nie tak.
Wcześniej
puste oczy, zastąpiło szczere i radosne spojrzenie. Smutna i przygnębiona twarz
teraz promieniała szczęściem, dzięki niebywale podkreślonemu uśmiechowi. Nigdy
wcześniej nie doświadczyła tak szybciej zmiany. Owszem coś takiego mogło
nastąpić, ale potrzeba było wiele czasu, by wyrwać dziecko z otępienia
wojennego, a tutaj trzeba było jedynie chwili.
—
Cześć, jestem Jellal Fernandes — przywitał się, podając swoją rękę.
—
Erza — odparła nieśmiało.
—
A jak na nazwisko? — dopytywał się wścibsko.
—
Niestety, ale nie mam — powiedziała obojętnym głosem.
—
W takim razie będziesz Erza Scarlet! — oświadczył przy wszystkich. Choć
większość pomyślała, iż to tylko żart lub złośliwość dotycząca włosów
dziewczyny, to ona sama dokładnie wiedziała, że coś jest nie tak. — Mam
nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Teraz jestem taki jak wy… Nie mam rodziny. Moi
rodzice popełnili samobójstwo na moich oczach i …
—
Zamknij się! — krzyknęła Erza.
Wściekła
chwyciła Jellala za rękę i zaczęła ciągnąć go w nieznanym mu kierunku. Nie
mogła uwierzyć, że ten chłopak był w stanie powiedzieć coś tak głupiego i
szalonego. Od momentu, w którym go poznania, miała nieodparte wrażenie, że on
całkowicie różni się od dzieci, które dotychczas poznawała.
Gdy
dotarli do pokoju, wewnątrz którego znajdowało się pięć piętrowych łóżek,
dziewczynka zatrzymała się. Następnie chwyciła chłopaka za barki i popchnęła na
najbliższe łoże.
—
Czy ty wiesz, co powiedziałeś?! — zapytała, kończąc dłużącą się ciszę.
—
Próbuję jakoś się przyzwyczaić do myśli, że zostałem sam, więc możesz przestać
na mnie wrzeszczeć?
—
Ale ty nic nie rozumiesz! Nawet nie wyobrażasz sobie w jak okrutny i bezlitosny
sposób rodziny dzieci z sierocińca zostały zamordowane! — krzyknęła.
—
A kto dał ci prawo, by mnie osądzać?!
—
A kto pozwolił ci zachowywać się jak głupek?!
Schylił
głowę, wahając się, czy warto nadal prowadzić tę bezsensowną kłótnię z Erzą.
Nadal nie do końca mógł zrozumieć, o co się go czepia, lecz mógł się przecież
pomylić.
—
Przepraszam — szepnął cicho. — Ja po prostu próbuję zapomnieć.
—
Ja też przepraszam, ale naprawdę … — zamilkła, kierując swój wzrok ku jadalni —
… oni są teraz jak lalki. Często nie chcą ze mną rozmawiać, bo moje włosy
przypominają krew. — Zaśmiała się. — To jedyny powód, dla którego cieszę się,
że nigdy nie miałam rodziców. Nie muszę pamiętać ich śmierci…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)