20 lipca 1992


Rajska Wieża… jedynie miejsce, które mogła nazwać domem. Miejsce, które było tymczasowym schronem dzieci, będącymi ofiarami wojny. Miejsce, do którego wszyscy przychodzili a potem tylko odchodzili… ale nie ona. Porzucona jeszcze jako niemowlę czekała na ludzi, których byłaby w stanie nazwać rodziną. I choć czekała każdego dnia na jakąkolwiek wiadomość o planowanej adopcji, to nikt jej nie chciał. Zawsze żegnająca innych, zawsze pozostająca sama, zawsze niechciana. Przyzwyczajona do fałszywych obietnic w pewnym momencie po prostu przestała marzyć. Otoczona pustą i samotnością odkryła, że nie warto się już jej starać. Pozostawiona jako „pomocnica opiekunki” witała nowych podopiecznych, sprawując na nich pieczę w pierwszych dniach pobytu w sierocińcu.
Siedząc i kończąc jeść śniadanie jak co dzień, przyglądała się dokładnie dzieciom, które w ostatnich tygodniach przybyły do sierocińca. Wiedziała, że na nic nie przyda jej się to, że ich zapamięta, gdyż już znała plany Hildy, opiekunki placówki, która znalazła im już nowe rodziny. Kołysząc ciałem na drewnianej ławce, która była przybita go stołu, wypijała resztki soku, chcąc jak najszybciej wyjść i pójść samotnie na łąkę. Jednak w pewnym momencie jej spokój został przerwany, gdy pojawił się nad nią niewyraźny cień. Zaskoczona odwróciła się i spojrzała na niską, siwowłosą kobietę o pokaźnych walorach, która trzymała za rękę chłopca. W wieku Erzy, niski, o niebieskich włosach i charakterystycznej bliźnie na lewym oku. Jego twarz była niezwykle ponura, pozbawiona jakiekolwiek kształtu i wyrazu. Z jego oczu biła pustka, która mogła oznaczać tylko jedno… Tak samo jak inne dzieci był jedną z ofiar wojny.
— Erzo! — krzyknęła Hilda. — Możesz się nim zaopiekować?
Gdy dziewczyna spojrzała ponownie na chłopca, je oczom ukazał się zupełnie inny człowiek. W pierwszej chwili pomyślała, że tylko omamy, lecz im dłużej mu się przyglądała, tym większe miała wrażenie, że jednak coś jest nie tak.
Wcześniej puste oczy, zastąpiło szczere i radosne spojrzenie. Smutna i przygnębiona twarz teraz promieniała szczęściem, dzięki niebywale podkreślonemu uśmiechowi. Nigdy wcześniej nie doświadczyła tak szybciej zmiany. Owszem coś takiego mogło nastąpić, ale potrzeba było wiele czasu, by wyrwać dziecko z otępienia wojennego, a tutaj trzeba było jedynie chwili.
— Cześć, jestem Jellal Fernandes — przywitał się, podając swoją rękę.
— Erza — odparła nieśmiało.
— A jak na nazwisko? — dopytywał się wścibsko.
— Niestety, ale nie mam — powiedziała obojętnym głosem.
— W takim razie będziesz Erza Scarlet! — oświadczył przy wszystkich. Choć większość pomyślała, iż to tylko żart lub złośliwość dotycząca włosów dziewczyny, to ona sama dokładnie wiedziała, że coś jest nie tak. — Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Teraz jestem taki jak wy… Nie mam rodziny. Moi rodzice popełnili samobójstwo na moich oczach i …
— Zamknij się! — krzyknęła Erza.
Wściekła chwyciła Jellala za rękę i zaczęła ciągnąć go w nieznanym mu kierunku. Nie mogła uwierzyć, że ten chłopak był w stanie powiedzieć coś tak głupiego i szalonego. Od momentu, w którym go poznania, miała nieodparte wrażenie, że on całkowicie różni się od dzieci, które dotychczas poznawała.
Gdy dotarli do pokoju, wewnątrz którego znajdowało się pięć piętrowych łóżek, dziewczynka zatrzymała się. Następnie chwyciła chłopaka za barki i popchnęła na najbliższe łoże.
— Czy ty wiesz, co powiedziałeś?! — zapytała, kończąc dłużącą się ciszę.
— Próbuję jakoś się przyzwyczaić do myśli, że zostałem sam, więc możesz przestać na mnie wrzeszczeć?
— Ale ty nic nie rozumiesz! Nawet nie wyobrażasz sobie w jak okrutny i bezlitosny sposób rodziny dzieci z sierocińca zostały zamordowane! — krzyknęła.
— A kto dał ci prawo, by mnie osądzać?!
— A kto pozwolił ci zachowywać się jak głupek?!
Schylił głowę, wahając się, czy warto nadal prowadzić tę bezsensowną kłótnię z Erzą. Nadal nie do końca mógł zrozumieć, o co się go czepia, lecz mógł się przecież pomylić.
— Przepraszam — szepnął cicho. — Ja po prostu próbuję zapomnieć.

— Ja też przepraszam, ale naprawdę … — zamilkła, kierując swój wzrok ku jadalni — … oni są teraz jak lalki. Często nie chcą ze mną rozmawiać, bo moje włosy przypominają krew. — Zaśmiała się. — To jedyny powód, dla którego cieszę się, że nigdy nie miałam rodziców. Nie muszę pamiętać ich śmierci… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)