Lucy beznamiętnie spojrzała na zwłoki
ojca, zastanawiając się, kiedy zginął; czy cierpiał, czy pamiętał o niej w
swych ostatnich godzin. Ciężko było dziewczynie odnaleźć odpowiedzi wśród
gnijących wzrok, których odór już dawno przyćmił jej zmysł węchu.
Acnologia nie odzywał się od dobrych
kilku minut. Oczekiwał, aż Lucy skończy rozmyślania i w końcu powie to, co tak
bardzo chciał od niej usłyszeć — historię o tym, jak zabiła własną matkę.
Jednak Lucy nadal broniła się przed
dniem, w którym zdecydowała się pociągnąć za spust. Jeden strzał, celny i tak
niepozorny, pozbawił Laylę życia. Głuchy dźwięk opadającego ciała dudnił w
myślach dziewczyny każdej nocy, od kiedy tylko powróciły do niej wspomnienia.
Zbliżające się kroki matki, by ją ukarać, nie dawały spokoju. Jako dziecko
błagała wszystkich bogów, jakich tylko znała, aby odegnali od niej zło. Ciche
słowa „jesteś niegrzeczna” brzmiały w uszach wraz z trzaskiem bata. Koszmar
ciągnął się i ciągnął w nieskończoność, aż nastawało milczenie, gdy nie
zawahała się.
— Nie masz mi nic do powiedzenia? —
spytał spokojnie Acnologia.
Lucy wyprostowała się, dumnie wypinając
pierś do przodu. Jej twarz przykrył delikatny, dziewczęcy uśmiech, a usta
wypowiedziały jedno słowo:
— Nie.
Nie wydawał się zły za reakcję Lucy,
choć to zwiastowało ciąg następujących po sobie cierpień. Mimo to nie martwiła
się. Niezależne od odpowiedzi, najpewniej czekałoby ją to samo.
— Panie! — rozległ się wrzask, a do
pomieszczenia wszedł zdyszany Lector.
— Mogę wiedzieć, czemu mi przerywasz?
— Zabili Frosh — odparł lakonicznie. —
Dragneel uciekł.
— Zabij — wydał krótki rozkaz bez
zastanowienia.
Może to była minuta, ale to ona dała
Lucy czas na przygotowanie się. Nikt nie zwracał uwagi na to, co robi. Szarpała
zakrwawioną dłonią, starając się wydostać ją z zacisku paska. Szczupłe palce
mieściły się w wąskiej szczelinie, a spływająca krew idealnie nadawała się jako
coś śliskiego. Mimo że ból nie dawał Lucy zdrowo myśleć, nie przejmowała się
tym. Gdy tylko udało się jej osiągnąć sukces, cicho wykręciła ją do tyłu i
poluzowała łańcuch na drugiej ręce.
Lector wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Nie istniała najmniejsza szansa na to, by mógł ich usłyszeć. Czekała. Czekała
na moment, w którym Acnologia odwróci się w jej stronę. Wystarczył moment
nieuwagi. Lucy uderzyła z całą siłą w nos wroga, po czym zadała kilka ciosów w
szyję i żebra. Obolały i zaskoczony osunął się na podłoże, dając Lucy okazję do
całkowitego wydostania się.
Lucy grała z czasem. Najmniejszy błąd,
stracona sekunda mogła doprowadzić do tragedii, ale nauki matki nie poszły na
marne. Kiedy tylko odzyskała wolność, chwyciła za krzesło i zaczęła walić nim
bez opamiętania w Acnologię. Mężczyzna zasłaniał się rękoma, lecz ilość
spadających na niego ataków nie pozwalała mu się w pełni obronić. Krwawił z
nosa, czoło zostało rozcięte, a na całych rękach potworzyły się otarcia i
siniaki. Jedna nóżek krzesła ułamała się, odbijając o ścianę.
— Chcesz wiedzieć? — wrzeszczała. — To
było wspaniałe! Dzieci miały zostać rozstrzelane przez pluton egzekucyjny w
Pengrande. Moja matka rozpoznała chłopczyka, który niby był dzieckiem ich
przyjaciół. Mnie cholera nie chciała obronić, a jego już tak? DLACZEGO?!
Acnologia chwycił za krzesło,
przysuwając je w swoją stronę. Lucy zachwiała się, po czym została pociągnięta
na podłogę. Uderzyła czołem o beton, rozcinając sobie skórę czoła. Rzadka krew
spłynęła po twarzy nastolatki, uniemożliwiając jej widzenia. Kilkukrotnie
wycieranie rękawem nie pomagało, a Acnologia nie należał do głupich ludzi.
— Głupi bachor! — syknął. — Ale jesteś
równie wspaniała, co szalona, Lucy — imię dziewczyny wypowiedział niemal
śpiewając.
— No i co z tego?
— Po prostu kocham cię.
Wyznanie zbiło dziewczynę trochę z
tropu.
Otrząsnęła się i na oślep próbowała
uderzyć Acnologię. Unikał wszystkich jej ataków, bawiąc się w kotka i myszkę.
Nie przejmował się ranami, które wcześniej odniósł, jakby nie miały
najmniejszego znaczenia. Z gracją młodego tancerza odskakiwał przed pięściami
Lucy.
Nagle złapał dziewczynę w nadgarstku.
Przyciągnął ją do siebie, wykręcił rękę i przydusił do przeciwległej ściany.
Posiadając drugą dłoń wolną, zaczął dotykać Lucy po całym ciele — od szyi aż po
pośladki, składając na jej policzku słodkie pocałunki.
— Chciałem cię uwolnić — szepnąć. — I
to zrobię, najdroższa. A wiesz czemu?
— Ty nie… — Podejrzewała, ale nie
wierzyła.
— Tak, tak, zrobię to, czego nie
dokonał mój tatuś.
— Czy ty sądzisz, że urodzę ci dziecko?
— Oczywiście, że to zrobisz.
Czuła jego oddech na swojej szyi.
Znajdował się wystarczająco blisko, by ciało Acnologii zaczęło stykać się z
Lucy. Pragnęła wmówić sobie, że tylko śni, ale nie mogła zaprzeczyć prawdzie.
Członek mężczyzny był nabrzmiały i gotowy na wbicie się w młode ciało
dziewczyny. Szarpała się, ale to nic nie dawało. Jedyną możliwość na ratunek
stanowiło wyrwanie ręki i uderzenie Acnologii, by potem powalić go na dobre.
— Przepraszam — rzekł nagle. — Naprawdę
przepraszam za moje zachowanie.
— Co?
— Nie martw się, zaraz pójdziemy na
górę i tam będziemy mieli lepsze warunki.
— Czy ty naprawdę jesteś tak głupi, by
wierzyć w te bzdury? Nikt nie będzie w stanie kupić twojej bajeczki o
zaginionej księżniczce.
— Czasy rodziny Pendragonów może i były
ciężkie, ale ludzie dostawali chleb, dach nad głową i bezpieczeństwo. Obecnie
państwo jest na skraju istnienia, więc obywatele kupią każdą bajeczkę.
— To ja powiem prawdę.
— Zrób to, a Levy, Natsu i inni twoi
przyjaciele zginął.
— TO ICH ZABIJ! — wrzasnęła, jak
najgłośniej tylko potrafiła. — Nie ma znaczenia. — Zakaszlała. — Nie ma
znaczenia, co zrobię. Żyjąc w strachu przed tobą dla osób, dla których mogę nic
nie znaczyć, to tak jakbym poświęciła się za nic. Możesz ich zabić dzisiaj,
jutro, mogłeś to zrobić nawet wczoraj. Póki starczy mi sił, będę się opierać, a
twoje groźby nic nie znaczą.
— Takiej odpowiedzi się nie
spodziewałem.
— Podejrzewam, że inaczej powinnam
zareagować, ale… Nie będę się poświęcała! — odparła stanowczo.
— To i tak nic nie… — Przerwał.
Nic Acnologia się zorientował nastąpił
cichy strzał. Ból w udzie sprawił, że zachwiał się i upadł na podłoże. Kątem
oka zobaczył tylko Lucy trzymającą w ręce pistolet. Zamachnął się zdrową nogą i
kopnął nią w nadgarstek dziewczyny. Krzyknęła, lecz nie na długo trwało jej
zdezorientowanie. Rzuciła się, siadając okrakiem na torsie Acnologii. Uderzyła
go pięścią raz, potem drugi, trzeci, czwarty… Waliła tak mocno, jak starczało
jej na to sił, a nawet więcej. Nie teraz. Nie mogła pozwolić, by dać mężczyźnie
choćby szansę na kontratak. Szarpał się, ciągnął z włosy Lucy, ale ona zdawała
się ignorować cały ból, który na nią zsyłał.
— Nie pozwolę, nie pozwolę, nie
pozwolę! — powtarzała raz za razem.
Zdyszana zatrzymała się.
W ułamku sekundy rzuciła się po broń,
którą Acnologia wytrącił jej z ręki. Odwróciła się, wymierzając prosto w twarz
przeciwnika. Choć określenie „twarz”, nie była adekwatna do tego, co Lucy z nią
zrobiła. Przypominającą krwawą miazgę papka, próbowała spojrzeć na wahającą się
nastolatkę.
— Bły błewo nłe łobis — powiedział z
trudem, nie mogąc się wypowiadać przez opuchniętą twarz.
— Nie zrobię? Nie zrobię? Nie zrobię?
Lucy wpadła w istne szaleństwo. Tak
wiele myśli kłóciło się równocześnie w jej głowie, że zapanowanie nad nimi
wydawało się po prostu niemożliwe. Szeptała przekleństwa w stronę Acnologii,
mówiąc, że to wszystko jego wina — i to była prawda. Mimo wszystko pociągnęło
za spust wiązało się z kolejnymi konsekwencjami. Zabiła Lyona, ale wtedy
zareagowała, nie zastanawiając się. Poza
tym wtedy tak się nie bała. Co się zmieniło od tego czasu? Przecież tak wiele
dni minęło, a ona… a ona…
Pociągnęła za spust, trafiając prosto w
głowę Acnologii. Przetarła dłonią czoło, po czym otworzyła drzwi wyszła na
zewnątrz. Stawiała chwiejne kroki, nie wiedząc, gdzie nogi ją prowadzą. Zdawało
się, że pamięta trasę do wyjścia, ale po kilku minutach zrozumiała, że się
zgubiła. To miejsce było inne, tak obce i, zarazem, podobne.
Co
mam teraz zrobić?, myślała, rozglądając się we wszystkie strony. Musiała
wydostać się z tego piekła. Gdzieś między wierszami przemykało jej imię Natsu,
ale tylko momentami. Igneel na pewno przyszedł go uwolnić i już są dawno poza
rezydencją, a ją zostawili. Może nawet sam Natsu nie chciał jej odnaleźć.
— Żałosne…
Żałosna była ona sama, jej życie i to,
co uczyniła. Tłumaczyła sobie, że tylko taki wybór pozostał, ale nic więcej.
Skręciła w korytarz, w którym zaczął
się rząd metalowych, ciężkich drzwi. Może sądziła, że to tylko jej wyobraźnia,
lecz wydawało jej się, że słyszy dźwięk strzałów. Nieznacznie przyspieszyła,
ładując broń i trzymając ją w gotowości. Hałas wzrastał wraz z każdym krokiem,
który postawiła przed siebie. W końcu dotarła do źródła dźwięku, dostrzegając
strzelającego w szaleństwie Lectora w okolice przeciwległej ściany, za którą
znajdował się Natsu i Flame.
Uśmiechnęła się słodko.
Podeszła bliżej. Nie istniała
najmniejsza szansa na to, by Lector mógł ją usłyszeć. Dlatego bez najmniejszych
oporów stanęła za samym mężczyzną. To
jego wina, pomyślała i w tym samym momencie wystrzeliła. Zwłoki Lectora
opadły w zebraną kałużę, a Lucy dopiero wtedy zrozumiała, jak bardzo jest
zmęczona. Mimo to stała wyprostowana.
— Lucy…
— usłyszała drżący głos Natsu.
Próbowała spojrzeć mu prosto w twarz —
bezskutecznie.
Chłopak patrzył jak otępiony na Lucy,
której ciało było ubabrane we krwi od samych stóp aż po czubek głowy. W
krwawiącej dłoni trzymała pistolet, który zaraz wyśliznął się i uderzył o
martwą głowę Lectora.
— Nie mam sił — szepnęła.
Zmęczenie ogarniało jej ciało.
Wystarczyło Lucy tylko osunął się i zasnąć, na zawsze. By już nie przejmować
się ludzkimi, codziennymi sprawami; śnić o rzeczach, o których dawniej marzyła,
i zakończyć wieczny koszmar. Przynosiła pecha każdemu, kto ją spotkał, więc
czemu miała dłużej żyć. Lecz to nie było jej dane…
Natsu, gdy tylko dostrzegł upadającą
Lucy, szybko podbiegł do niej i złapał ją w swoje ramiona.
— Lucy, Lucy — krzyczał, ale nic do
niej nie docierało.
Martwił się. Ciało dziewczyny zawierało
tak wiele niewyjaśnionych obrażeń, że nie próbował nawet sobie wyobrażać, co
musiała przeżyć. Za szybko… Jedno wydarzenie sprawiło, że wszystko rozbiło się
w drobny mak, nie pozostawiając najmniejszych złudzeń. Igneen nie żył? Tak,
ojciec Natsu nie żył, a on powoli sobie to uświadamiał. Było jeszcze za
wcześnie, by mógł przyjąć ten fakt.
— Dlaczego to się stało? — spytał przez
łzy, idąc w stronę Flame’a.
Jeden chwiejny krok za drugim…
Serce rozpadało się na tysiące
kawałeczków, niszcząc najmniejsze nadzieje.
Wyjrzał zza ściany i ujrzał martwego
ojca. Fałszywe marzenia znikły, rzeczywistość uderzyła boleśnie w Natsu, który
przyklęknął, rzucając Lucy na ziemię. Nie tak miało wyglądać życie, które sobie
wyobraził. Oczy Flame’a mówiły to samo.
Zamknęli powieki Igneela i przyjrzeli
się teczce, która leżała pod nim.
— Nie zdążymy go wyciągnąć — oświadczył
cicho mężczyzna.
Natsu nie odezwał się.
Wstał, zarzucił Lucy na plecy i, po
prostu, zaczął iść w kierunku drzwi. Nie odwracając się, nie płacząc i nie
przeklinając losu… Za kilka minut rezydencja miała stanąć w płomieniach,
zamieniając wszystko w popiół i niszcząc dowody na to, co wydarzyło się w tym
przeklętym miejscu.
— Ty go nie znałeś — powiedział
oskarżycielskim tonem Flame, po czym podążył za Natsu…
Zapraszam serdecznie do komentowania PRZEDostatniego rozdział 3 sezonu PACA!!! ;)
Niesamowite! Tak się wczułam, że nawet nie wiem, kiedy skończyłam. Opis tortur aż mnie zabolał.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny ;)
PS
UsuńSzkoda, że Igneel zginął, polubiłam go :<
Bardzo mnie to cieszy! Dziękuję ślicznie za komentarz i do następnego!
Usuń