Rozdział 68

Obudziła się w okolicach południa dnia następnego.
Głodna zeszła na półpiętro i poprosiła kucharkę o przygotowanie skromnego poczęstunku. Część policjantów panoszyła się w pokoju ojca za zgodą matki, która sprawowała cały nadzór. Chodziła niczym zjawa za każdym mężczyzną, który przechodził z jednego pomieszczenia do drugiego w poszukiwaniu nowych śladów.
– O, Levy – powiedziała żywo kobieta, gdy ujrzała stojącą przy schodach córkę. Uśmiechnęła się ciepło i podeszła do dziecka, otulając ją ramieniem. – Wiem, czujesz się winna, ale nie możesz tak myśleć. Jesteś jedynym dziedzicem naszej rodziny, więc…
– A ja myślałam, że masz mnie zabić – szepnęła.
Kobieta odsunęła od siebie dziecko pełna zdumienia. Levy wyszła z objęcia i bezwładnie siadła na krześle.
– Żartowałam – rzekła po chwili młoda McGarden.
– A ja… – Zaśmiała się, nerwowo się poruszając. – Tym razem ci odpuszczę. Przecież sama cierpisz. Wracam do panów, którzy trochę za długo buszują w naszym domu. Podejrzewają morderstwo, ale przecież kto chciałby zabijać człowieka, który był już jedną nogą w innym świecie.
Odwróciła się i wróciła do policjantów, zostawiając Levy sam.
Skrzywiła się, ale nadal siedziała na krześle, wzrokiem śledząc poczynania gości. Zastanawiała się, czy gdzieś wśród tych mężczyzn czai się naprawdę jakiś szpieg, czy podejrzenia wobec Lectora były bezpodstawne.
– Panienko, posiłek – obwieściła kucharka.
Ruszyła ku kuchni i zjadła skromny obiad. Głód jej nie doskwierał, a nie chciała też nagle dostać napadu wymiotów.
Kiedy skończyła, powłóczyła się z powrotem na górę i tam już została do dnia następnego; Do dnia, w którym miała się spotkać z Gajeelem Redfoxem. Wcześniej ekscytacja sięgała granic, dziś obojętnie potraktowała umówioną rozmowę. Sprawa morderstwa jej ojca nie ruszyła z miejsca. Nie oczekiwała rozwiązania zagadki w ciągu dwóch dni, ale liczyła, że policja napotka jakiekolwiek poszlaki. Zdążyli jedynie zgromadzić materiał, który dowodził, że McGarden faktycznie tego felernego dnia zażył złe tabletki. Nie podlegało też pod wątpliwości to, że nie był to przypadek a celowe działanie. Mimo to nie dało się połączyć kogokolwiek z tym zdarzeniem. Nawet samej matki nie podejrzewano. Miała solidne alibi, a na opakowaniu z lekami znajdowały się jedynie odciski palców ojca.
Śledztwo zmęczyło nastolatkę. Oddałaby wszystko, aby tylko pozostawić w cieniu pytań sprawę i dać spokój rodzinie. Prawda nie przyniosłaby ukojenia, a kolejne cierpienia.
Pod cmentarz przybyła punkt dziesiąta, wyjątkowo biorąc taksówkę, z których rzadko korzystała. Codzienne spacery czy biegi, pozwalały dziedziczce na zachowanie formy, która stanowiła niemal podstawę jej egzystencji. Ze śmiercią McGardena skończyły się nakazy, zakazy i obowiązki, gdyż dla matki nie miało znaczenia, w jakim stanie znajdzie się ciało jej córki. Taka była kobieta, której czas na zabicie własnego dziecka się skończył…
Przeszła kawałek od parkingu i zastała otwartą bramę od cmentarza. Spojrzała tylko kątem oka na rozpiskę i ruszyła ku wyznaczonym grobie. Była to czynność całkowicie zbędna, gdyż po przekroczeniu wejścia na miejsce pochówku dostrzegła z oddali charakterystyczne, nastroszone włosy Gajeela. Mimowolnie uśmiechnęła się i ruszyła ku mężczyźnie.
Mijała groby najróżniejszych osób – część z nich znała, lecz większość pozostawała dla niej tajemnicą. Szczególnie grób Amelii, o której wiedziała jedynie tylko tyle, że była matką Natsu.
– Witaj – powiedziała, zanim zatrzymała się przed nagrobkiem z napisem „Dla ukochanego synka, Metalicana Redfox”.
Gajeel odwrócił się. Uniósł rękę w geście powitania, nie odzywając się choćby słowem.
Stanęła przy nim i odmówiła cichą modlitwę. Jej niebieskie włosy porywał chłodny wiatr, który przybył wraz z nagłym ochłodzeniem. Mimo niskiej temperatury Gajeel był ubrany jedynie w czarne, lateksowe spodnie i ćwiekowaną kamizelkę tego samego koloru.
– Nie zimno ci? – Rozpoczęła rozmowę.
– Ghihi – zaśmiał się. – A chcesz mnie ogrzać?
– Wybacz, ale nie jestem skora do takich rozmów – odparła oschle.
– Widziałem z wiadomościach, przepraszam. – Podrapał się po głowie. – Twój stary był nawet spoko, w przeciwieństwie do mojego.
– Czyli Metalicana to twój ojciec, czy mówisz o kimś zupełnie innym? – przerwała chłopakowi.
– Tak, Metalicana to mój ojciec – przyznał szybko. – Dzwoniłaś naprawdę często – mówił dalej, nie chcąc doprowadzić do niepokojącej ciszy. – Martwiło mnie to. Zachowywałaś się jak prześladowca. Zastanawiałem się, czy nie zadzwonić na policję.
Przeszyła go spojrzeniem.
– Bardzo zabawne – syknęła. – A myślisz, że czyja to wina, że musiałam tyle dzwonić.
Wzruszył niewinnie ramionami
– Uczyłem ci świństwo. Tobie i twojej rodzinie. Nie wynagrodzę krzywd, które spotkały was przez ostatnie miesiące, ale mogę pomóc w pewien sposób.
– W jaki?
– Na waszym koncie powinny zawitać niedługo pieniądze, które stanowiły zaliczkę na broń. Podejrzewam, że trochę z tego już wydali, ale…
– Dziękuje – przerwała. – Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Teraz prosiłabym o prawdę. Kim jesteś i kim był ten mężczyzna?
Ręką wskazała na nagrobek. Zdecydowanie biło z sylwetki Levy. Pragnęła całą sobą poznać odpowiedzi, których oczekiwała od miesięcy.
– Twoja pamięć została zmanipulowana przez najbliższych – zaczął. – Dlatego nie pamiętasz osoby, która nazywała się Gajeel Redfox. Byliście dobrymi przyjaciółmi z sąsiedztwa, ale pewnego dnia moja rodzina musiała wyjechać w związku z pracą.
W jej wspomnieniach zaczęły wirować obrazy; chłopiec, z którym często się spotykała, jego smutną twarz, gdy mówił jej o wyjeździe i krew okalająca zewsząd jej ciało…
Upadła, łapiąc się rękoma za obolałą głowę. Jęknęła z bólu, na co Gajeel natychmiast zareagował. Przykucnął obok niej i opiekuńczo zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Jak może być wszystko w porządku?! – odpowiedziała agresywnie, czego od razu pożałowała. Odwróciła wzrok, zaciskając jednocześnie mocno powieki. – Przepraszam – szepnęła.
– Nie, to moja wina. – Wziął na siebie całą odpowiedzialność. Gajeel pokręcił głową, po czym odsunął się od Levy, dając trochę wolnej przestrzeni.
Blokada, która stała przed bramami do jej wspomnień, była nie do przebicia. Jakby się nie starała, nie posiadała mocy, która byłaby w stanie pokonać te przeciwności. Raz na zawsze została zamknięta część pamięci z wydarzeniami sprzed kilkunastu lat.
Westchnęła głęboko.
Oparła się rękoma o kolana i podniosła. Przysunęła się bliżej Gajeela, nie chcąc dłużej odpychać od siebie człowieka, który zdecydował się na tak odważny krok. Poza tym nie uzyskała jeszcze wszystkich informacji, po które przyszła. Dlatego zaraz po tym jak odzyskała pełnię świadomości, zwróciła się ku mężczyźnie:
– Nieistotne jest, że nie pamiętam. Może właśnie w tym leży sęk mojej egzystencji. Ten mur to nie przeszkoda, a obrona przed cierpieniem.
– Mur? – Uśmiechnął się. – Jeśli nie chcesz go niszczyć, to może sobie odejdę.
Nie zrobił nawet jednego kroku, gdy Levy pochwyciła go za kamizelkę i przyciągnęła do siebie. Jej spojrzenie mówiło „rusz się o centymetr, a zginiesz”. Mordercze zamiary wylewały się z ciała nastolatki, choć drobne ciałko zaprzeczało wszystkim sygnałom, które wysyłało.
– Żartowałem. – Prychnął.
– Nie chcę niszczyć muru – powiedziała spokojnie – ale odpowiedzi są konieczne, bym mogła ruszyć przed siebie. Pomożesz mi?
– Po to tutaj przyszedłem.
– Więc liczę na ciebie.
Gajeel skinął głową.
– Jestem młodszym bratem chłopaka, którego znałaś przed laty. Jednakże w przeciwieństwie do niego narodziłem się w biedzie. Moją matką była przypadkowo napotkana kobieta Metalicany, którą nie łączyły żadne więzi z mym ojcem. Taka przelotna przygoda.
– Żyje? – przerwała.
– Zmarła kilka lat temu podczas konfliktu z Pengrande. Wielu wtedy straciło życie – dodał ciszej. – Wracając do sedna sprawy, Metalicana odnalazł mnie zaraz po śmierci mamy i dołączył do swojej rodziny. Potrzebował dziedzica, więc przyjąłem imię tego chłopaka i stałem się Gajeelem Redfoxem.
– Ale co się stało z prawdziwym Gajeelem?
– Zmarł – odparł krótko. – Został potrącony przez samochód.
– Samochód? – powtórzyła powoli.
– Tak. – Nieznacznie przechylił głowę na prawy bok. – Zbieg okoliczności i nic więcej… Zezłoszczona popchnęłaś Gajeela na ulicę. Głupi pech sprawił, że jakiś samochód pędził w terenie zabudowanym z prędkością mocno przekraczającą przepisy. Chłopiec nie miał szans. Zabrali go do szpitala, ale tam zmarł podczas operacji.
– Czyli ja…
– Byłaś dzieckiem! – przerwał gwałtownie. – Każdy popełnia błędy i musimy się z nimi liczyć, ale to był tylko wypadek, Levy.
– Wypadek?
Zaśmiała się cicho, potem kolejny raz i kolejny, aż wybuchła gromkim śmiechem, który uniósł się echem po całym cmentarzu. Oplotła się rękoma w talii i pochyliła, nie powstrzymując napadu radości. Jednak z czasem robiła to coraz ciszej i ciszej. Zamilkła, gdy zza chmur wyszło piękne słońce. Kropelki łez oplotły oczy nastolatki, a jej twarz spowiła rozpacz. Przyklęknęła i krzyknęła:
– Przepraszam! Ja naprawdę, przepraszam.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła nagrobka w miejscu, gdzie było wygrawerowane imię zmarłego. Kropelki łez opadały prosto na płytę grobową. Mieniły się w słońcu kolorami tęczy. Pogoda nie sprzyjała atmosferze panującej na cmentarzu. Choć chmury powinny przykrywać niebo, dziś czystość sklepienia zadziwiała.
– Już dobrze, mała.
Poczuła na głowie silny ucisk męskiej dłoni. Zareagowała instynktownie i pochwyciła Gajeel w nadgarstku. Podskoczyła, lądując dopiero na mężczyzną, wykręcając mu rękę do tyłu. Syknął z bólu.
– Ej, ej, nie chcę cię skrzywdzić. Wiesz, że trochę to boli – narzekał.
– Ja nie chciałam…
Puściła gwałtownie Redfoxa i cofnęła się.
– Już zapomniałem, jaka krzepa drzemie w tych łapach – powiedział z nutką ironii w głosie. – Chyba za to cię polubiłem.
Przysiadł na chłodnej ziemi i położył podbródek na otwartej dłoni. Nostalgiczne spojrzenie wbił w nagrobek i szepnął:
– Szkoda, że cię nie poznałem, braciszku.
– Jednak ja się cieszę, że spotkałam ciebie, Gajeelu – wtrąciła Levy.
– Ghihi, pasujemy do siebie, kochanieńka. – Nagle uderzył pięścią o podłoże. – Wahałem się, ale muszę o jeszcze jednej rzeczy ci powiedzieć.
Przeczesał dłonią brutalnie włosy. W jednej chwili całkowicie zmienił postawę i zachowanie, które powoli zaczęło niepokoić Levy. Mimo to czekała cierpliwie, widząc w Gajeelu człowieka, którego spotkała po raz pierwszy[1].
– Levy, swoimi decyzjami doprowadziłem do tego, że ojciec wyrzekł się mnie. Uważa, że nie jestem prawdziwym mężczyzną, dlatego posłał mnie do wojska. Dwa lata służby mam już zagwarantowane na wschodnim froncie.
– Co?!
Tupnęła nogą o glebę, wyrażając swoje niezadowolenie.
– Nie chcę wracać do Redfoxów – kontynuował, nie zważając na złość dziewczyny. – Zastanawiałem się, czy w Magnolii będę mógł znaleźć dom…
Otworzyła szeroko oczy. Może ta myśl stanowiła zbyt wielkie wyolbrzymienie, ale wypowiedź Gajeel zabrzmiała tak, jakby chciał wrócić do niej. Splotła palce u rąk i delikatnie się zarumieniła. Nie miała odwagi zapytać o szczegóły. Wstyd, którego by doznała, gdyby jej interpretacja okazała się fałszywa, byłby zbyt ogromny. Dlatego milczała.
– Poczekasz na mnie? – zwrócił się bezpośrednio do Levy.
Schowała twarz w dłoniach, nie będąc gotowa, aby spojrzeć na Gajeela. Mimo że straciła ojca, chciała nadal iść przed siebie. Czekała teraz jedynie na decyzję matki. Liczyła, że rodzicielka nie zdecyduje się zabić córki. Jeśli jednak do tego dojdzie, posiadła determinację, by walczyć o własną przyszłość.
W tym momencie na skórze dłoni poczuła delikatne ciepło. Rozsunęła ręce i uśmiechnęła się ciepło do Gajeela, który znalazł się podejrzanie blisko niej. Zachichotała jak małolata, ale nadal zachowywała się stosownie do swojego wieku i pozycji.
– Masz się nie spóźnić, bo będę na ciebie czekała – obiecała.
Mężczyzna pochylił się nad nią i ich usta złączyły się w ciepłym pocałunku, wypełniając przysięgę sprzed lat, którą złożyli Gajeel i Levy. Nie miało znaczenia, że był to zupełnie inny człowiek. Kochała go całym sercem, a symboliczny smok z żelaza pękł. Potrzeba posiadania go wyparowała wraz z chwilą, gdy oboje zostali pochłonięci w głębokiej namiętności.
Pożegnała się z mężczyzną, jeszcze raz składając przysięgę, że będzie czekać na jego powrót. Była to szybka i konkretna decyzja, ale nie żałowała jej. Wielokrotnie w życiu przyszło dziewczynie zmierzyć się z samodzielnym decydowaniem o własnym życiu, ale niejednokrotnie próbowała czekać z odpowiedziami. Lękała się złych konsekwencji. Aczkolwiek tego dnia dała szybką i konkretną odpowiedź podyktowaną przez jej serce.
Wróciła do rezydencji, licząc, że szczęśliwa nowina o powrocie pieniędzy zdążyła już dotrzeć do mieszkańców, którzy pozostali. Stanęła przed bramą i wkroczyła ostrożnie do środka, szykując się na nagły atak; nie nastąpił. Cisza przeszyła uszy dziewczyny, budząc w niej niepokojące lęki. Przeszła kawałek i weszła do środka, zastając ustawione przy ścianie torby podróżne
Zamrugała kilkakrotnie, po czym wskoczyła na wyższe piętro, słysząc dochodzące stamtąd hałasy. Ostrożnie szła po drewnianej podłodze, skradając się do pokoju matki.
– Dlaczego pani to robi? – usłyszała pytanie dochodzące z pomieszczenia.
Levy zatrzymała się tuż przed samym wejściem i zaczęła nasłuchiwać. Wzięła głęboki wdech i wychyliła się delikatnie. Ujrzała krzątającą się po pokoju rodzicielkę, która wrzucała kolejne ubrania do toreb. Jedna ze służących przyglądała się czynnościom pani z przerażeniem. Niczym słup soli stała w jednym miejscu, cicho powtarzając zdanie „nie może pani tego zrobić”.
– Nie mam wyjścia! – wrzasnęła matka Levy. – Jeśli zostanę… Jeśli zostanę…

– … to zginę – dokończyła młodsza McGarden, wychodząc z ukrycia. – Prawda, mamo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)