Rozdział 13

Dwadzieścia, zanudzonych na śmierć osób siedziało w niezbyt zadbanej sali mieszczącej się w głównym budynku szkoły nr 2. Papierki, torby i inne dziwne, niezidentyfikowane przedmioty, które już dawno przestały się nadawać się do użytku, leżały porozrzucane wokół nowych, drewnianych stolików. Zmęczeni i niezbyt zainteresowanie uczniowie w buziach ołówki, co chwilę je przeżuwając, jedli kanapki, czy rozmawiali, ignorując mężczyznę stojącego tuż pod tablicą.
Nauczyciel w wieku około pięćdziesięciu lat z lekko wyłysiałą głową, o szczupłej i nienagannej sylwetce, przyduszając coraz mocniej kredę o tablicę, powstrzymywał się od rzucenia nią w któregoś z uczniów. Miał już dosyć ich totalnego braku szacunku wobec niego, szczególnie że właśnie w jego interesie leżało to, by jego szkoła nareszcie stała się tą o numerze 1. Jose Porla, bo tak mu było na imię, i jego życiowy cel byli jak Romeo i Julia, których zakończenie nie opiewało w skowronki. Na wyciągnięcie ręki, choć niemożliwe do spełnienia.
– Czy wy … – jego cierpliwość zdawała się już kończyć – … WRESZCIE SIĘ ZAMKNIECIE!!!
Podrzucił do góry kredę, a następnie chwycił ją w dłoń. Zamachnął się i rzucił nią w najbliżej siedzącego ucznia z siłą i celnością godną zawodnika baseball’owego, pokazując, że wcale nie jest takim staruszkiem na jakiego wygląda.
– Za co to? – zapytał trafiony Totomaru, otrzepując ze swoich włosów biały pył.
– To za to, że nie wypełniłeś zadania Juvii! – syknęła ostro Loxar, siedząc między dwoma znanymi jej mężczyznami. – Prawda, Gajeel–sama?
– Znowu zaczęłaś mówić w trzeciej osobie! – zwrócił jej uwagę, nie odpowiadając na pytanie.
– Czemu mnie ignorujecie!?– odezwał się ponownie wychowawca, który poczuł się jak ostatni kretyn, stojąc naprzeciw uczniów rozmawiających między sobą w najlepsze.
– I tak nie będziemy lepsi od tych z pierwszego, więc po co się męczyć?
Przyszyły mąż Levy wzruszył ogromnym ramionami, dając do zrozumienia Porli, że musiałby się wydarzyć cud, by szkoła nr 2 podskoczyła w rankingach. Uczniowie nawet nie chcieli żyć złudzeniami, sądząc, że staną się kiedyś lepsi.
– Bo w ogóle się nie staracie! – krzyknął Porla.
Starszy człowiek wciąż próbował, lecz spotkał się tylko z wielkim oporem ze strony wychowanków. Nie był świadomy, że marzenie, o które tak usilnie walczy, należy tylko do niego i nikomu więcej na nim nie zależy.
– Proszę nas nie wciągać w pańską osobistą wojnę z dyrektorem Dreyarem! – wtrąciła się Loxar.
– A róbcie, co chcecie!!!
Zbulwersowany Porla odwrócił się na pięcie, po czym wrócił pod tablicę, mamrocząc coś pod szpiczastym nosem. Wysoki mężczyzna jeszcze raz objął wzrokiem wszystkich zebranych, jednak jego marzenia spaliły od razu na panewce, gdy nie zauważył choćby jednej osoby, która byłaby chętna do współpracy z nim. Zasmucony zazgrzytał zębami i mruknął po nosem.
– A jak tam twój plan zemsty? – Redfox oparł się łokciem o ławkę, a następnie odwrócił się w kierunku Juvii.
– Stanął w miejscu – powiedziała zrezygnowana. – Próbowałam tylu sztuczek, ale zawsze w jakiś cudowny sposób ten potwór jest ratowany przez tą całą Lucy! – Wzniosła ręce ku niebiosom, próbując wyrazić swoje niezadowolenie. – Może ona chce być moją rywalką!?
– Raczej nie. – Od razu Totomaru i Gajeel odepchnęli od niej tę myśl, machając przed sobą otwartymi dłońmi.
– Naprawdę chcę go zniszczyć! – mówiła dalej. Nie wypowiadała tych słów z jakąś złością, a wręcz przeciwnie. Była nadzwyczaj spokojna w porównaniu do wcześniejszych zachowań, które dawały jej jedynie tytuł szalonej osoby.
– Nie dziwię ci się. – Gajeel na chwilę zamilkł, by się nad czymś zastanowić. – Chociaż uważam, że morderstwo to lekka przesada – powiedział jej szczerze. – Możesz go zranić, skrzywdzić psychicznie, ale zabijaj go… Nie warto byś później jeszcze bardziej cierpiała.
– Ty nic nie rozumiesz.
– A może wręcz przeciwnie?
Loxar wstała, podeszła do Gajeela i z całej siły uderzyła dłońmi w jego umięśnione, szerokie barki, sprawiając, że po całej klasie rozległ się głośny dźwięk.
– Chcesz się zemścić na Levy – stwierdziła.
Patrzyła mu prosto w oczy, chcąc wyłudzić od niego prawdę. Nie znała jego motywu, jednak kolejne części układanki zaczęły się łączyć w jedną całość, gdy rozmyślała nad wydarzeniami z ostatnich dni. Wtedy dopiero zrozumiała, że jej powód może być błahy, lecz nie chciała mówić tego na głos.
– Juvia przeprasza – powiedziała.
– Juvia! – skarcił ją po raz drugi tego dnia, słysząc jej dawny nawyk.
Wystraszona zachowaniem przyjaciela, puściła go, a następnie wróciła na swoje miejsce, smutnie opuszczając głowę.
– Nie masz racji. Nie mam ŻADNEGO powodu. – Wyraźnie podkreślił.
– Więc dlaczego?
– Chcę zobaczyć, czy naprawdę jest tym Małym Rzeźnikiem z legend, które słyszałem. Ghi hi – zaśmiał się w swój charakterystyczny sposób.
– O to chodzi. – Dziewczyna westchnęła, ciesząc się po części z takiej odpowiedzi Redfoxa. – Co zamierzasz z nią zrobić?
– Jeszcze… jeszcze nie wiem. – Pokręcił głową. – Ja nie miałem od początku przygotowanego tak idealnego planu zbrodni, o którym od razu dowiedzieli się praktycznie wszyscy uczniowie szkoły nr 2 – zażartował z niej.
– Oj, zamknij się! – syknęła ostro, pokazując swoje pazury. – I tak by mnie nie wydali, gdybym go zabiła.
– Mówiłem ci POSUWASZ SIĘ ZA DALEKO! – powtórzył jej Gajeel, machając przed sobą dłońmi.
– Możliwe, że masz rację, ale on także…
– To było dziecko! – przerwał jej. Sam nie był święty, lecz zachowanie dziewczyny było karygodne i przekraczało wszelkie granice. – Jeśli chcesz być na kogoś zła, to bądź na rodzinę Fullbuster, a jakoś mam wrażenie, że jak zabijesz ich syna, to może będą łaskawi kupić dla niego złotą trumnę.
– Jesteś obrzydliwy! – syknęła Juvia.
Odwróciła się od niego ze wstrętem w oczach. Lecz te słowa trochę ją zastanowiły. W jego wypowiedzi nie było krzty kłamstwa, gdyż taki był świat, w którym żyli. Wydawało jej się, że zemsta była idealna, ale stwierdzenie jej przyjaciela miało sens. Gdyby w końcu udało jej się ziścić plan, nic by to nie zmieniło…
W pewnym momencie spojrzała niepewnie w stronę tablicy. Zapominając całkowicie, o czym niedawno myślała, uśmiechnęła się.
 – Panie profesorze! – zawołała, podnosząc rękę do góry.
– Tak, słucham! – Uradowany przekręcił się w jej kierunku, ciesząc się niezmiernie, że ktokolwiek „słuchał” i o coś go pyta.
– Czy istnieje jakiś środek, który sprawi, że ofiara nie umrze, ale będzie cierpiała albo w jakiś sposób odbije się to jej na życiu?
W pomieszczeniu rozległ się głośny huk, który sprawił, że wszyscy zapomnieli już o Juvii, a bardziej skupili się na mężczyźnie, który opierając się o futrynę drzwi, bacznie się przyglądał pewnej osobie. Jego wzrok był ponętny i niezwykle erotyczny. Bawił się uczuciami dziewczyn, które piszczały z zachwytu, widząc scenę rodem wziętą z mangi. Był cały zdyszany. Koszulę miał rozpiętą i mokrą, przez co niektóre jej części idealnie przyległy do jego niezwykle wyrzeźbionego ciała. Kropelki wody spływały po nim, delikatnie skapując na podłogę. Co chwilę poruszą głową na boki, powodując jeszcze większe poruszenie.
Nauczyciel i męska część klasy zamilkła, bojąc się reakcji płci przeciwnej na jakikolwiek sprzeciw. Jednak nie mniej oni również byli niezwykle zdziwieni tym, co się właśnie dzieje; szczególnie że wszyscy dobrze znali osobę, która właśnie wkroczyła do ich budynku.
W pewnej chwili mężczyzna poruszył się. Wolnym, dostojnym krokiem zaczął iść między ławkami, spoglądając na każdego ucznia surowym wzrokiem. Jego mokre włosy zdawały się lśnić, gdy promienie słoneczne do nich docierały. Z każdym krokiem budził coraz większe poruszenie.
Kilka razy tupnął nogą o podłogę, po czym oparł się rękoma o drewniany stolik. Wyszczerzył białe zęby i, radośnie nucąc pod nosem, przechylał głowę raz na prawą stronę, a raz na lewą. Jednak nagle wyraz jego twarzy drastycznie się zmienił. Kąciki ust obniżył do dołu, stając się poważniejszym i surowszym.
Niespodziewanie zacisnął z całej siły ręce na bokach stolika, by następnie wyrzucił go w stronę innych uczniów, którzy cudem uniknęli bezpośredniego uderzenia. Przerażeni patrzyli, jak chłopak chwyta z całej siły za ramiona Juvię, która już od dłuższej chwili była zabijana wzrokiem przez swoje koleżanki.
– Czego chcesz? – zapytała cicho, wstydząc się zaistniałej sytuacji.
– Nic, a nic – odpowiedział sarkastycznie, radośnie się przy tym uśmiechając. – A teraz ruszaj dupę i idź ze mną.
– Nie! – Spojrzała na niego z największą pogardą i obrzydzeniem, jakie była w stanie wykrzesać.
– To się cieszę!
Klasną w dłonie, po czym chwycił Juvię w talii. Podniósł ją i wykonał znany mu ruch z filmów akcji, czyli po prostu przerzucił ją przez swoje ramię. Rozradowany zaczął iść w kierunku wyjścia, całkowicie ignorujac „uwagi” Loxar.
– Co ty robisz zboczeńcu!!! Puść mnie!!! – krzyczała, wijąc się i bijąc Fullbustera po jego wyrzeźbionych plecach. Jednak sam chłopak nic sobie z tego nie robił, gdyż gorsze sytuacje fundowała mu dawna przyjaciółka.
– Pożyczam ją na trochę. – poinformował kulturalnie o sytuacji Porlę, zatrzymując się przy drzwiach.
– A proszę bardzo. – Złapał się za głowę, a następnie podrapał się po resztkach pozostałych mu jeszcze włosów. – Ach ta młodzież. Hormony działają! Wiecie, ja też kiedyś miałem powodzenie u dziewczyn.
– Chyba w snach. Ghihi. – odpowiedział złośliwie Gajeel, dzięki któremu cała klasa zyskała idealne zakończenie tej sytuacji. – Nie zapomnimy jej tego – powiedział, schylając się ku przyjacielowi.
– Zapomnieć? Nigdy w życiu – odparł radośnie Totomaru, który po raz pierwszy tego dnia czuł przeogromną satysfakcję.
Dziewczyna szarpała się, ale nic nie mogła wskórać. Próbowała w jakiś cudowny sposób, wykręcić swoją rękę, tak aby mogła uderzyć z całej siły w twarz porywacza. Ten jednak, śmiejąc się pod nosem, co chwile sprawdzał, czy Juvia nie zsuwa mu się z ramienia. Poprawiając jej ułożenie, nawet nie sądził, że może aż tak zdenerwować biedną, panienkę, która przez całą ich trasę uważała, że została uprowadzona bez żadnego powodu.
W pewnym momencie Fullubster zatrzymał się. Spojrzał na prawo, machając przy okazji bezbronną Loxar jak szmacianą lalką, a następnie obrócił głowę na lewo. Teren czysty, pomyślał mężczyzna. Nie chciał, by ktokolwiek napatoczył się mu i przeszkodził w poważnej „rozmowie”. Gdy doszedł do wniosku, że w okolicy nikogo nie ma, odetchnął z ulgą i zsunął ze swojego ramienia zrozpaczoną Juvię.
– To boli! – krzyknęła łapiąc się za bolące pośladki. – Czego ode mnie chcesz?!
– Odpowiedzi – odparł krótko. – Dzisiaj już myślałem, że dałaś mi spokój i chciałaś zrobić mi „niewinny kawał”. – Wskazał na swoje przemoczone ubrania. – Jednakże kilka kroków i mógłbym zdechnąć, bo bym wdepnął na obcięty przewód elektryczny. Czy ty idiotko zdajesz sobie sprawę, że mogłaś zabić kogoś innego niż mnie!?
Zasłużył czy nie na karę, to odrębna kwestia. Gray zdawał w tej chwili sobie sprawę z tego, że w to miejsce mógł wejść ktoś inny i zginąć przez głupotę Loxar. Nie tylko było to z jej strony nierozsądne. Mogła zniszczyć sobie taką akcją całe życie. Nie wiedział, co wydarzyło się w przeszłości, ale satysfakcja z zemsty nie była warta przyszłości.
– Juvia nie chciała tego zrobić! – krzyknęła na cały korytarz. W mgnieniu oka zatkała swoje usta, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiła.
– Zaraz… – Do Graya powoli zaczęło docierać coś dziwnego. – Do samej siebie tak mówisz? – Było to dla niego lekko szokujące, lecz w rzeczywistości nie przywiązywał do tego zbyt dużej wagi.
– Zamknij ten cholerny ryj i sczeźnij ty, człowieku bez serca!!!
Z całej siły wymierzyła w niego ręką, uderzając prosto w jego policzek. Wściekła nie mogła już wytrzymać, więc natychmiast odwróciła się i uciekła.
Nawet się nie poruszył. Czuł, że w tej sytuacji jakakolwiek reakcja z jego strony mogłaby jedynie zaszkodzić. Smutnym wzrokiem spojrzał jedynie na jej pędzącą sylwetkę. Uśmiechnął się szeroko, łapiąc się za zaczerwieniony policzek.
– Raczej nie idzie poprawić sobie makijażu. – Prychnął, zdając sobie sprawę z tego, jakim jest idiotą. – Może powinienem jednak zginąć? Jestem przecież taki żałosny…
Na jego twarzy ponownie pojawił się smutek. Pragnął zgody z dziewczyną, lecz zauważył, że każda jego interwencja kończy się jedynie niezgodą.
Wychodząc chwiejnym krokiem z ogromnego, białego budynku, który znajdował się kawałek za gmachem szkoły nr 1, wiedział, że lepiej dla niego będzie, jeśli tutaj nie wróci. Spojrzał za siebie, a następnie uniósł głowę w stronę nieba. Pojedyncze chmury zaczęły się pojawiać na jeszcze niedawno czystym sklepieniu. Będzie padać, ta jedna myśl krążyła mu głowie. Chciał zapomnieć o tym, co się dzisiaj wydarzyło, lecz im silniej próbował, z tym większym oporem się spotykał. Nie miał już żadnych sił, by pójść na lekcje i słuchać głupiego ględzenia profesora Happy’ego. Wolał podążyć w stronę pięknego, zadbanego ogrodu, który był szczególnie traktowany przez dyrektora jego szkoły. Odnowione, drewniane ławeczki były dla niego idealną wymówką, by na chwilę po prostu usiąść i pomyśleć nad niektórymi sprawami.
Liście trzepotały delikatnym głosikiem na dorodnych drzewach, które zdobiły ogród w swych rozmaitych barwach. Alejki, wyłożone drogim kamieniem, były otoczone z dwóch stron drobniutkimi kwiatuszkami, których gatunku nie znał. Cisza i błogi spokój. Właśnie je gwarantowało to miejsce, gdy wszyscy uczniowie kisili się we „wspaniałych” klasach. Miał wszystko, czego potrzebował, lecz i tak to mu nie wystarczało.
Oparł się plecami o drewniane złączenia, a następnie na spokojnie zaczął wspominać dzieciństwo. Zamknął oczy. Delikatnie poruszając wargami, starał sobie przypomnieć chociaż fragment piosenki, którą tak często śpiewał z przyjaciółmi.

Bawimy się wesoło, gdy tańczymy w koło.
Nie liczymy miesięcy, gdy mamy uśmiech dziecięcy.
Nikt nas nie zatrzyma, nawet miłość matczyna.
Niczym małe aniołki, zbieramy tacie fiołki.
Liczymy ile lat mamy, gdy się jeszcze znamy…

– Ja…
Po policzku spłynęły mu łzy. Niepewnie spojrzał w górę, by zobaczyć, czy już zaczęło padać. Ku jego zdziwieniu deszczowe chmury rozeszły się, pozostawiając czyste niebo bez jakiekolwiek skazy. Pochylił się, oparł się łokciami o swoje kolana i wbił wzrok w alejkę.
– To skąd ten deszcz?

***

Sapiąc głośno, stała nad szkolną umywalką, by mieć możliwość co chwilę przetrzeć swoją zapłakaną twarz. Ból i cierpienie, które wciąż przysparzał jej Fullubuster, były dla niej nie do zniesienia. Pragnęła w końcu wyrwać się z tych łańcuchów, którymi skuła się wiele lat temu. Nie widziała ich, lecz jej ręce drżały na samą myśl o metalowych obkuciach, które oplatały całe jej ciało. Płakała, jęczała, a co chwilę nawet krzyczała. Same wspomnienia, które chowała w sobie były dość bolesne, lecz świadomość braku zemsty, jeszcze bardziej potęgowała to cierpienie.
Delikatnie opuściła głowę. Jej ciało zdawało się lekko poruszać w jakimś rytmie. Uśmiech, który chowała za gęstą puszczą włosów, był szalony i niebezpieczny. Śmiała się. Nagle zarzuciła kosmykami do góry i ryknęła na cały budynek, aż w końcu zamilkła.
– Rozumiem. Słowa tej piosenki… – powiedziała cichutko.

Bawimy się wesoło, gdy tańczymy w koło.
Nie liczymy miesięcy, gdy mamy uśmiech dziecięcy.
Nikt nas nie zatrzyma, nawet miłość matczyna.
Niczym małe aniołki, zbieramy tacie fiołki.

Liczymy ile lat mamy, gdy się jeszcze znamy… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)