Rozdział 108


Zeref potrząsnął głową, nie mogąc pozbyć się szumu w uszach. Świat zawirował mu oczach. Oparł się o podłoże, lecz zaraz przewrócił się, uderzając w twardą powierzchnię. Impuls przeszedł po kręgosłupie. Chłopak wygiął się, jeszcze raz podejmując próbę wstawia. Wiedział, że Lucy mogła znaleźć się w centrum tego wybuchu.  Był w pełni świadomy, ze już mogła nie żyć… Ale nadal wierzył, że jakimś cudem walczyła o życie i czekała na ratunek.

— Jedź do Henry’ego, ja lecę za tym facetem — usłyszał głos Happy’ego.
— Nie możesz!
— Mogę i, Carlo kochana, kocham cię naprawdę.
Uśmiechnął się.
Happy przemknął tuż koło jego nosa, nie zwracając żadnej uwagi na otumanionego przez wybuch człowieka. Zagryzł wargę, posyłając nauczycielowi ostre spojrzenie. Nie zatrzymał się. Nie podał ręki. Nie pomógł wstać. Zyskałby tym tylko czas, ale uciekający mężczyzna był ważniejszy od życia młodej dziewczyny, która została uwięziona w wirze ognia.
— Co ja robię? — zdał sobie sprawę. Teraz on marnował tylko czas.
Uderzył się kilka razy w policzki. Wstał, mimo opuszczonych sił, i założył na twarz kurtkę. Skierował się w stronę miejsca, z którego wydobywał się największy ogień.
— Masz! — wrzasnęła Carla, rzucając mu butelkę z wodą.
— Dziękuję.
Kiwnęła, wsiadając do samochodu i odjeżdżając.
Zeref otworzył butelkę, wylewając całą wodę na swoją twarz i kurtkę. Odrzucił na bok niepotrzebny plastik i skoczył w dym, unikając otaczających go zewsząd płomieni. Ręka przeszła przez dym, nie odgarniając nawet części. Zakaszlał, rozglądając się dookoła. Ujrzał korytarz, z którego wydawało się wydobywać najwięcej ognia. Podszedł do niego. Kamienie niemal skwierczały od gorąca. Odsunął się od ścian. Zakaszlał.
Oddałby wszystko, żeby znaleźć się teraz na świeżym powietrzu, uciec i w końcu oddalić się od problemów… I być tylko z Mavis. Jednak Lucy na niego czekała, wciąż miała szanse na to, by przeżyć.
Doszedł do samego końca korytarza, wychodząc do pomieszczenia, w którym obrzydliwy odór osiągnął swoje apogeum. Usłyszał czyjś jęk. Przekręcił głowę. Na ścianie wisiała wtopiona w kamień kobieta, której ciało stanowiły jedynie poparzenia. Nie odzywała się, nie oddychała. Wyglądała na martwą.
Zeref zbliżył się.
— Lucy! — wrzasnął.
Nikt mu nie odpowiedział.
— LUCY! — powtórzył, licząc, że tym razem odpowiedź się pojawi — nic takiego nie nastąpiło.
Pochylił głowę nad podłogą. Tracił nadzieję na znalezienie Lucy. Czas mu się kończył. Kurtka już dawno wyschła, sam zaczął tracić dech z piersiach.
Nagły przeciąg rozwiał dym; trwało to tylko kilka sekund, lecz Zeref ujrzał leżącą pod kolumną Lucy. Podbiegł do niej, ciągnąc za poparzone ręce. Wysunął dziewczynę na podłogę, przybliżając ucho do klatki piersiowej — wciąż oddychała. Złapał ją pod ramię i zaczął ciągnąć ku wyjściu. Stawiał jeden krok za drugim — przejście zdawało się oddalać od niego aniżeli przybliżać. Nic nie widział przez otaczający go zewsząd dym. Zerknął na Lucy. To ona go przeciążała. Gdyby nie ona, już dawno wydostałby się z tego miejsca. Nie… Nie musiałby nawet do niego schodzić.
Potrząsnął głową, odganiając zbędne myśli. Zaczął iść dalej, docierając do korytarza.
Uśmiech przykrył jego twarz. Pojawiła się nowa nadzieja. Zeref przechylił się na bok, nie będąc w stanie dłużej utrzymać równowagi. Podparł się o Lucy, ta się osunęła, odepchnął się ramieniem — znowu walną w twardą ścianę.
Przeklął wszystkich i wszystko w myślach. Cicho zaśmiał się, lecz ten dźwięk nie dotarł do nikogo. Opuścił Lucy na ziemię, a sam oparł się o ścianę, nie znajdując w sobie sił, by iść dalej. To koniec, pomyślał. Przed oczami pojawił się obraz roześmianej Mavis, której obiecał, że skończy sprawy z Lucy oraz Acnologią i wróci do niej cały i zdrowy. Znowu okłamał ukochaną. Dlaczego nie wziął ze sobą Mard Geera? Dlaczego pozostawił Kyoukę? Bo oni byli potrzebni gdzie indziej. Sam zaczął się pchać tam, gdzie nie trzeba. Sam doprowadził do takiego, a nie innego zakończenia.
Lucy poruszyła się. Parsknął cichym, wymuszonym śmiechem. Nie, nie drwił z niej, bardziej podziwiał; za cały upór, za to, że wciąż potrafiła walczyć z pragnieniem, by wrócić do domu. On nie posiadał tak wielkiej siły.
Przymknął powieki. Ciemność zalała go, pozostawiając w bezkresnym, dołującym mroku, z którego nie było ucieczki. Głowa bezwładnie opadła na prawy bok, przechylając całym jego ciałem. Czekał go nieunikniony koniec…
Zasnął…

***

Rozległ się pisk.
— Proszę się obudzić — powiedział ktoś.
Poczuł klapnięcie w policzek. Znowu przymknął powieki.
— Słyszysz mnie pan? To nie czas na spanie! — przypomniał mu.
Chciał spać, był zbyt zmęczony, by wstawać.
— Proszę pana, budzimy się! Już! — wrzasnął.
Zeref otworzył szeroko oczy, lecz po chwili zamknął powieki, oślepiony przez białe, ostre światło wydobywające się z przedmiotu widzącego nad nim. Poruszył ręką — ta zawisła nad łóżkiem jedynie na kilka centymetrów, po czym z powrotem opadła bezwładnie. Przechylił głowę, kładąc się na bok. Powitała go para brązowych oczu.
— Witamy wśród żywych — rzekł doktor Henry, postukując opuszkiem palca w czoło Zerefa.
— Przestań — rozkazał.
— Tak, tak.
Henry odsunął się, zabierając wiszącą przy łóżku kartę pacjenta. Wyjął zaczepiony o kieszeń kitla lekarskiego długopis, zapisując na kartce kilka notatek o stanie pacjenta. Zeref przyglądał się wszystkiego mu co robił z zafascynowaniem. Nie żył? A może znalazł się w dziwnym śnie? Ostatnie, co pamiętał, to moment w którym razem z Lucy usnęli nieprzytomni na końcu korytarza…
Czekał niecierpliwie na wyjaśnienia, lecz te nie nadchodziły. Henry czytał z uwagą poprzednie zapiski, co rusz uśmiechając się do pacjenta. Nic jednak nie powiedział. Odwiesił tylko kartkę z powrotem na miejsce i skierował się ku wyjściu.
— Co się stało? — Zatrzymał go Zeref.
Henry stanął w progu.
— Nastąpił kolejny wybuch, który zniszczył sporą część kościoła. Może to przeznaczenie, może przypadek, ale korytarz pozostał nienaruszony. — Zaśmiał się pod nosem. — Dym ulotnił się w ciągu chwili, dodatkowo Happy wydostał was i przeprowadził sprawną reanimację. Przyjechałem i dokończyłem resztę. Potem zawieźliśmy was do szpitala. — Wskazał na pomieszczenie.
Zeref rozejrzał się, na ile mógł, dookoła, zauważając całą aparaturę nieznośnie piszczącą pod jego uchem. W ciągu krótkiego życia zdążył odwiedzić kilka szpital, ale jeszcze nigdy nie widział takiego sprzętu. Lakier łuszczył się na powierzchni kardiomonitora, odrywając i spadając na przechylającą się na bok szafkę nocną. W kącie stał pełny śmieci kosz, na wierzchu którego rozwalały się zgniecione kartki papieru. Na podłodze leżał mały nóż kuchenny, talerzyk, obierki i jabłko. Na krześle wisiała czyjaś bluza.
— Natsu — odparł lakonicznie Henry, widząc zdezorientowanie Zerefa.
— Co z innymi?
— Lucy leży kilka pokoi dalej, obudziła się już wczoraj, ale… — Zawahał się. Podrapał się po włosach, unikając wzroku Zerefa. — Nie jest z nią najlepiej, na razie tyle powiem. Jak będziesz w stanie, to zobaczysz ją na własne oczy. Erza leży w innym oddziale, jej dziecko trafiło pod opiekę pediatry. Aquarius została już przewieziona do aresztu, zostanie osądzona za współudział w morderstwie.
— Mordercą? — powtórzył Zeref. Zmrużył kilka razy oczy z niedowierzania, co właśnie usłyszał.
— Policja znalazła ciało Makarova Dreyara w grobowcu Mavis Vermillion. Na miejscu zabezpieczyła ślady, które jednoznacznie wskazują na udział dwóch osób. Znasz ich, prawda? — spytał złośliwie, trzymając w Zerefa w niepewności. — Frosh i Lector. To oni stali za zaginięciem dyrektora. Przy okazji znaleźli solidne dowody obciążające Frosha w sprawie morderstwa Ur. Szukali wtyki i znaleźli ją w Aquarius. Od samego początku współpracowała z nimi, choć próbowała się tego wypierać. Poleciłem jej, że jeśli chce odpokutować za swoje grzechy, niech przyzna się do wszystkiego. Tak też zrobiła. Dowody pozwoliły zamknąć kilka osób, które siedziały głęboko w tym łajnie.
— Wydawało mi się, że popełniła samobójstwo. — Przetarł oczy ze zmęczenia. Zgubił się, zbyt wiele informacji dotarło do niego krótko po przebudzeniu się.
— Tak, łyknęła tabletkę — zgodził się — nasenną — dodał szybko.
— A kogo aresztowali?
— No, między innymi Stinga, Rogue, wysłano list gończy za Virgo i za Acnologią, wiedzą już, że to książę La Pradley, ale nie wspomnieliśmy nikomu o tym, że już nie żyją. Jakiś Totomaru się pojawił, czy jakoś tak, podobno kiedyś Juvia kazała mu zabić Graya. Chyba też policja szuka matki Levy McGarden. I kilka nazwisk, których w ogóle nie znam.
— Czyli… — Zeref pochylił się nad kołdrą.
—… to koniec — dokończył za niego doktor Henry, który zaraz potem wyszedł. — Festiwal Smoków skończył się. Figurki nie istnieją…
Rozmasował zesztywniałe ramię, z trudem utrzymując się w pozycji siedzącej. W tej chwili jednak nie przejmował się niewygodą czy bólem. Całe myśli były pochłonięte przez słowa, które usłyszał od doktora Henry’ego. Obawiał się, że to tylko żart, okrutna zabawa, która ma zmusić do dalszej gry…
Drzwi od pokoju otworzyły się z hukiem. Natsu stanął w progu zasapany, opierając się o futrynę. Poruszył lewą nogą, lecz nie zrobił kolejnego kroku. Wzrok powędrował na podłogę, krążąc przez kilkanaście sekund. Nagle wbił spojrzenie w prosto w brata — w jego oczach nie było choć cienia zawahania. Wszedł do środka, zamykając za sobą wejście. Usiadł obok łóżka, biorąc do rąk talerzyk z posiłkiem i kończąc krojenie jabłka.
— Jak się czujesz? — zapytał.
Zeref zacisnął dłonie na pościeli, miętoląc ją. Uniżył głowę, dając włosom swobodnie zasłonić twarz. Zagryzł wargę aż do krwi, dając cieniutkiej strużce spłynąć i skapnąć wraz ze łzami na biały materiał.
— Ja… — Natsu zamilknął.
Wstał, odkładając wszystko na bok, po czym przysiadł się na łóżku i przytulił do siebie Zerefa. Głasnął go po brudnych od pyłu włosach i szepnął:
— Cieszę się, że żyjesz. Dziękuję, że uratowałeś Lucy…
— Nie! — przerwał gwałtownie. Chwyciło go ostre pieczenie w gardle. Złapał się za szyję, kaszląc kilkukrotnie — nic nie pomogło.
— Uważaj, poparzyło cię też wewnątrz — wyjaśnił, popychając Zerefa ku poduszce. — Wiem, że ostatecznie… — Pokręcił głową na boki. — No w zasadzie szczęście stanęło po waszej stronie. Po prostu… — Westchnął ciężko. — Dziękuję ci, że poszedłeś po Lucy. Dziękuję…
Odsunął się od brata, przecierając ręką lekko załzawione oczy.
— Natsu, powiedz mi, co się stało z Lucy? Tylko szczerze — dodał stanowczym tonem.
— Aha, masz to na myśli. — Podrapał się po głowie. — Trochę to skomplikowane.
— Jakie „to”? Mów wreszcie! — krzyknął, tracąc cierpliwość. W boku chwyciła go kolka. Złapał się lewą ręką, naciskając na obolałe miejsce; bezskutecznie. — Mów — nakazał, gdy Natsu nadal milczał.
— Trochę krzyczy, że ją boli. Czasami narzeka, że chce do mamy. Innym raczej coś szepcze o tym, że wyglądam jak klaun… — dokończył ciszej.
Zacisnął wargi, bojąc się kolejnych słów, które miałby wydostać się z jego ust. Przechylił się i oparł czoło o złożone ręce.
— O czym ty mówisz?
— Ja… — Zadrżał. — To znaczy Lucy… — Pociągnął nosem.
Zeref fuknął, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dowie się, co stało się z Lucy. Natsu unikał tematu jak ognia. Błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu, co chwilę pociągając nosem. Nie uronił więcej ani jednej łzy.
— Lucy straciła pamięć — oświadczył nagle, bez jakiekolwiek zawahania. — Oczywiście nie całkowicie. Wydaje mi się, że kojarzy większość sprzed wypadku, w którym ostatnio straciła pamięć. — Przekręcił oczami, śmiejąc się cicho pod nosem. — W pierwszej chwili, jak ją zobaczyłem, to myślałem, że ze złości zniszczę wszystkie ławki na korytarzu, ale potem ucieszyłem się. Przecież ona może zacząć nowe życie. Trzeba na to czasu, ale jeśli damy ją do jakiegoś domu pomocy… Będzie pod opieką specjalistów… Może…
Zeref przysłonił mu ręką usta, nie pozwalając dłużej mówić.
— Ty kanalio — syknął głosem pełnym nienawiści. — Ty bezczelna kanalio. Chcesz zostawić kobietę, którą kochasz, zamknąć w jakimś domu dla obłąkanych i wyzbyć się całego obowiązku? — Pokręcił głową. — Rozczarowałeś mnie.
— To nie tak. Ja boję się…
—… brać odpowiedzialność za nią? — dokończył ostrym tonem. — Może i starszemu rodzeństwu należy się szacunek, ale ty na niego nie zasługujesz. Masz w tej chwili ruszyć ten pieprzony zad i iść do Lucy, przeprosić ją i opowiedzieć wszystko, co tylko o niej wiesz. Na spokojnie i powoli. Potem zabierzesz ją do domu i tam zaopiekujesz się nią. Rozumiesz?
— Zerefie, proszę…
— Rozumiesz? — powtórzył.
— To nie jest takie łatwe…
— Rozumiesz?
Natsu westchnął.
— Tak, rozumiem — odpowiedział w końcu.
Na twarzy Zerefa pojawił się szczery, ciepły uśmiech, którym obdarzył brata. Kiwnął głową, po czym wskazał na wyjście, aby ten nie miał żadnych oporów, by odejść. Natsu chwycił go w silnym ścisku, po czym położył na łóżku, nakazując odpoczywać.
Pobiegł w kierunku drzwi. Zatrzasnął je za sobą, skręcając z piskiem butów. Minął śpiącą na korytarzu Levy, zahaczając o torebkę położoną tuż przy samym krześle Odwrócił się na palcach niczym baletnica, kładąc własność przyjaciółki na siedzeniu obok. Ruszył dalej. Serce trzepotało mu z podekscytowania. Wszystkie wątpliwości, które pojawiły się po zobaczeniu Lucy, odeszły w niepamięć. Był tchórzem, nieodpowiedzialnym gnojem i nieudolnym masochistą, ale nadszedł czas by to skończyć.
Zatrzymał się tuż przed wejściem do pokoju Lucy. Usłyszał dobiegające ze środka rozmowy. Potrząsnął rękoma, które drżały od dobrej minuty. Polizał dłoń i przygładził sterczące we wszystkie strony różowe włosy. Tak, był już gotowy. Nacisnął za klamkę. Drzwi uchyliły się. Nastało milczenie. Natsu wszedł ze świadomością, że teraz już nie może zawrócić; że musi iść już tylko przed siebie.

Dajcie znać, jak się podobało!

6 komentarzy:

  1. oj ilez ja opuściłem przez rozjebany komp ale trzeba to nadrobić tylko szkoda że to koniec PAC-a ale dzięki za niego i te lata poświęcone temu opowiadaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, jeszcze nie koniec! Jeszcze EPILOG! Ale fakt, praktycznie to już koniec. Prawie 4 lata ma PAC... Coś niesamowitego. To najdłużej prowadzone przeze mnie opowiadanie, naprawdę fascynujące i zaskakujące w jednym. A ja dziękuję, że byłeś, jesteś i będziesz! Mam nadzieję, ze nie zawiodę w kolejnych opowiadaniach!

      Usuń
  2. Byłam dzisiaj na Festiwalu Smoków w Krakowie :D i tak mi się skojarzyło.
    Natsu ty, ty, ty... Jakbyś zostawił Lucy to bym Cię normalnie zabiła! Zerefa za jego pewne myśli też, ale nadal to uwielbiam.
    I wszystko się prawie dobrze ułożyło ;) ale Lucy obłąkana tak być nie może.
    Czekam na epilog i łezka się w oku kręci jak pomyślę, że to koniec.
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no, Natsu to jednak tchórz! No, zobaczysz EPILOG. Trochę się w nim wydarzy!
      Wielkie dzięki za komentarz!

      Usuń

Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)