Rozdział 107


Happy zamknął drzwi na klucz, uważając, aby nikt go nie usłyszał. Kiwnął do Carli siedzącej za kierownicą samochodu, a następnie spojrzał na Zerefa rozgryzającego działanie auta, którym przyjechała Grandine i cała reszta. W końcu dał znać pozostałym, że jest gotowy. Happy przybliżył ucho do zamkniętych drzwi, słysząc dobiegające ze środka krzyki i hałasy. Szybko wskoczył na tylne siedzenia, tuż za Carlą, gdy ta odpaliła samochód. Szybko odjechali, nie chcąc, by ktokolwiek zdążył w tym czasie wyjść z domu.

— Myślisz, że będą nas śledzić? — spytała.
— Raczej nie. — Pokręcił przecząco głową. — A nawet jeśli, to na piechotę nas nie dogonią.
— Masz rację.
Uśmiechnęła się delikatnie, nie patrząc na drogę. Koło samochodu wjechało w ogromną dziurę, podskakując wraz ze znajdującymi się w środku pasażerami. Happy odruchowo złapał się za rączkę, biorąc głęboki wdech powietrza, gdy już wjechali na prostą.
— Uważaj — zwrócił uwagę. — A więc mity o blondynce za kierownicą są prawdziwe.
— Przepraszam. — Chwyciła się za pierś, uspokajając tłukące wewnątrz serce. — A wracając do tematu, na pewno nie chcesz ich pomocy? Naprawdę poradzili sobie z wieloma rzeczami. Są starsi od Zerefa.
— Zeref dorósł dużo szybciej od nich — wyjaśnił. — Może i są uzdolnieni, może i mają zadatki na bohaterów, ale nie mogę ich o tak narażać.
— Więc w ogóle dlaczego ich się wezwało. Po co tu oni?
— Zeref chroni Natsu. — Westchnął ciężko. — Po prostu kocha swojego brata i pragnie zapewnić mu jak najlepszą ochronę. Jest uparty, gdyby kazało mu się zostać w stolicy czy wrócić do Fiore, nie uczyniłby tego. Taki jest ten Natsu.
Zmrużył powieki. Odwrócił się w stronę lasu, wyobrażając sobie moment, w którym odkryją, że samochody zniknęły. Oczami wyobraźni widział zdezorientowanego Natsu bezmyślnie kroczącego do pokoju i nierozumiejącego całej sytuacji.
Przybliżył się do fotelu kierowcy, postukując Carlę w ramię. Prychnęła, chcąc odgonić nieproszonego gościa. Happy jednak pozostał niewzruszony na jej fochy.
— Jak skończymy, to może pójdziemy na randkę? — zaproponował.
— Randkę?!
Zahaczyła o kierownicę, gwałtownie skręcając w stronę rowu. Szybko okręciła ją, wracając na właściwą drogę. Ręce wciąż jej drżały. Otwierała usta i zamykała, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z nich.
— Do kina, może na dobrą rybkę? Znam takie jedno miejsce, gdzie podają przepyszne pieczone rybki. Dla stałych klientów, czyli mnie — rzekł z dumą — dają zniżki albo darmową szklankę z soku z porzeczek. Pychota! — Poklepał się po brzuchu.
Carla zaśmiała się radośnie, płacząc, jak małe dziecko. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy.
— Ty głupku, przecież wiesz, że… — przerwała.
Zza drzew wyłonił się stary, zniszczony klasztor, którego brama stała przed podróżującymi otworem. Zatrzymali się i wysiedli z samochodów. Zastała ich jedynie cisza. Popatrzyli na siebie. Każdy z osobna był zaniepokojony spokojem panującym w miejscu, w którym powinno się toczyć piekło.
— To na pewno tutaj? — zapytał Zeref, rozglądając po placu przed samym klasztorem.
Przekrzywił się. Zapach, który dotarł do jego nozdrzy, powykręcał jego żołądek do góry nogami. Podobny do odoru wydzielanego przez gnijące zwłoki, ale nie identyczny. Podszedł bliżej. Nic, absolutnie nic nie wskazywało na cokolwiek, co mogłoby powodować taki smród.
Promienie słoneczne oświetliły stojący na środku zarośniętego placu pomnik Matki Boskiej. Wiatr poruszył liśćmi jabłoni, na której zaczęły pojawiać się pierwsze pąki kwiatów. Podszedł bliżej, nadeptując na kartkę papieru przyniesioną przez wiosenny wiaterek. Podniósł ją — była całkowicie pusta. Wypuścił ją z rąk, nie widząc sensu, by dłużej ją trzymać.
— Zgadza się — odpowiedział Happy, kiedy skończył przeglądać mapę w telefonie. — Bezsprzecznie to tutaj. — Pokiwał głową kilka razy.
Zeref zacisnął pięść. Dotarli do tego przeklętego miejsca, pomimo wszystkich trudności, które stanęły na ich drodze, pomimo wszystkich kłamstw i oszustw… Mieli teraz zrezygnować, bo źle trafili? Przykucnął, zrywając biało—różowe stokrotki. Westchnął ciężko, drapiąc się po niemytych od kilku dni włosach, i odparł:
— Przepraszam was za to, że…
Ogień buchnął z zewnętrznego korytarza, rozprzestrzeniając się z hukiem po całym terenie klasztoru. Kamienie wzleciały wokoło, uderzając w bramę i samochody. Carla, Happy i Zeref rzucili się na trawę, osłaniając się przez nagłą falą gorąca, która spaliła okoliczną roślinność. Na moment uspokoiło się.
Happy odsłonił uszy, powoli odwracając się w stronę budynku. Jedna z górnych części załamała się częściowo pod ciężarem piętrzącej się na kilkadziesiąt metrów wieży. Ciemny dym spowił tereny kościelne, lecz nawet przez niego dojrzał wychodzącą z pomieszczenia tajemniczą postać. Zwrócił się do Carli:
— Jedź do Henry’ego, ja lecę za tym facetem.
— Nie możesz!
— Mogę i, Carlo kochana, kocham cię naprawdę — wyznał, unikając wzroku Carli.
Poruszył ręką, chcąc złapać kobietę za policzek i wbić usta w pocałunku. Nie, nie miał na to czasu. Odsunął się, goniąc za uciekającym mężczyzną. Wybiegł zza kolumnę, potykając się o wystający fragment posadzki. Przeturlał się po podłodze, podskoczył i wstał na równe nogi, skręcając w prawo.
Acnologia właśnie szarpał się z klamką od samochodu. Odór przypalonego ciała zatruł nozdrza Happy’ego, zmuszając go do przytkała sobie nosa.
— Stój! — wrzasnął, odwracając uwagę uciekiniera.
Odwrócił się, zamierając na moment w przerażeniu. Źrenice poszerzyły się. Zacisnął gniewnie pięść, uderzając nią o drzwi auta. Szarpnął kilka razy za klamkę, lecz ta nadal nie puściła i nie dała mu dostać się do wnętrza.
Happy rzucił się na Acnologię, wbijając go w przód samochodu. Uderzył go pięścią raz, potem drugi i trzeci, aż zasapany zaprzestał jakichkolwiek czynności. Opuścił bezwładnie ręce. Głowa Acnologii obróciła się, opierając policzkiem o chłodny lakier.
— Psep… — wyszeptał przez spuchnięte wargi —…plaskam.
— Przepraszasz?! — wrzasnął Happy. — Główno mnie obchodzą twoje przeprosiny.
Walnął z całych sił w twarz Acnologii.
— Jesteś zerem…
Uderzył ponownie.
—… totalnie nikim, ale zdołałeś zniszczyć życie tylu ludziom.
Szarpnął za włosy, po czym wbił jego głowę trzy razy w bok samochodu.
— Nienawidzę cię!
Puścił mężczyznę, pozwalając mu opaść na trawę. Zerwał nogę do góry. Kopnął w brzuch, kolano, bok, ramię, znowu brzuch. Acnologia wyciągnął rękę w błagalnym geście, aby Happy przerwał niekończący się krą gcierpienia. Ten jednak nadepnął mu na ramię, zgniatając knykcie. Rozległ się chrzęst łamanych kości. Złapał się za brzuch, kuląc w pozycji obronnej.
— Zabiję cię! — ryknął Happy. — Obronię wszystkich, których kocham!
Ciało Acnologii zwiotczało, całkowicie się poddając ciosom. Happy zatrzymał się, zawieszając rękę na wysokości głowy. Pochylił się nad swoją ofiarą, z odległości sprawdzając, co się stało.
Nie ruszał się.
Nie oddychał.
Happy przybliżył rękę do szyi. Zaraz odsunął ją, jak porażony. Krew skapnęła na jego spodnie, wsiąkając w materiał i pozostawiając po sobie bezsprzeczny ślad po popełnionej zbrodni. Dłonie zadrżały. Wystawił je przed twarz, dopiero teraz dostrzegając wszystkie bruzdy, siniaki, złamane paznokcie i zakrwawioną skórę. Wstrzymał oddech, napinając mięśnie szyi i twarzy. Nie, nie zrobił tego, nie wierzył… Nie pamiętał… Jedno spojrzenie na niemal zmasakrowane ciało Acnologii wystarczyło, by powrócił do rzeczywistości. Krzyk zdusił się w jego ustach, zamierając na kilka minut. Choćby jedno słowo nie wyszło z jego ust. Otwierał i zamykał wargi, lecz milczenie pozostało jego jedynym towarzyszem.
Wzdrygnął się. Poczuł za sobą tajemnicze ciepło, które nadeszło wraz z falą wiosennego wiatru. Odwrócił się. Ujrzał sług ognia zbliżający się przez suchą trawę, którą pochłaniał z nadmierną prędkością. Kilka beczek zajęło się ogień, wybuchając w mgnieniu oka. Happy uchylił się, zasłaniając oczy przed drobinkami drewna.
Ostatni raz spojrzał na Acnologię. Zrobił kilka szybkich kroków i znów zamarł, patrząc za siebie. Zagryzł wargę aż do krwi; niewielka strużka spłynęła po brodzie. Płomienie dotarły już niemal do samochodu. Brakowało może minuty, by strawiły wszystko.
— Ja nie jestem mordercą — szepnął Happy przez łzy.

Przetarł rękawem powieki i ruszył przed siebie, ściskając pięść tak mocno, że przebił paznokciami skórę. Zamknął oczy, nie odwracając się, nie patrząc, nie mając wyrzutów. Aż nastąpił kolejny wybuch. Zatrważający serca wrzask przebił się przez syk pożogi. Happy zasłonił uszy…


2 rozdziały i koniec...

4 komentarze:

  1. Rozdział jak dla mnie trochę zakręcony. Happy i Carla rozmawiają o Zerefie, ale z tego co mi się wydaje to on siedzi w aucie i wszystko słyszy. No bo nie wierzę, że nawet siedząc z tyłu nie słyszałby ich rozmowy.
    Na końcu Happy patrzy na Zerefa i twierdzi, że nie jest mordercą, ale czy w takim razie nie powinien patrzeć na ciało Acnologi?
    Ogólnie w tym rozdziale nie pasuje mi Zeref ;)
    Nigdy nie spodziewałabym się po Happy'm takiej brutalności, ale kto patrząc na Acnologie mógłby się powstrzymać?
    Udało im się idealnie wkręcić drużynę Levy i tym sposobem powinni być bezpieczni ;)
    Najlepszy moment to ten (pomijając śmierć Acnologi) jak Happy zaprasza Charle na randkę :D
    Została już tylko sama końcówka. Będę czekać niecierpliwie :/
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kurcze, wiesz, że w ogóle nie dostaję powiadomień o nowych komentarzach!?
      Nie, Zeref pojechał drugim autem. Jednym pojechali H i C, tym, którym ;przyjechali i zabrali samochód, którym przyjechała cała paczka.
      Aaa, tam nie powinno być Zerefa, tylko Acnologię, nie wiem, jak popełniłam taki głupi błąd!
      Wielkie dzięki za komentarz!

      Usuń

Byłeś? przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że zostawiłeś komentarz :)