Wrzask
jakiejś kobiety odbił się echem w pustej fabryce, stawiając członków Fairy Tail
na nogi. Nie potrafili dłużej siedzieć w miejscu i czekać, aż walki zakończą
się, a oni będą mogli bezpiecznie wyjść z ukrycia. Nagły huk przyprawił ich o dreszcze.
Makao
wziął od Levy torbę i zaczął w niej grzebać bez najmniejszego celu. Zapłakał,
wspominając poprzednią wojnę, którą przeżył, a z którą nigdy więcej się nie
chciał spotkać.
—
Mam dosyć! — wrzasnęła Cana, rzucając się w stronę wyjścia.
Jet
i Droy złapali ją w połowie drogi. Przycisnęli do podłogi. Dziewczyna nie
poddała się. Wyswobodziła rękę i uderzyła Droya prosto w twarz. Rozległ się trzask.
Z noga poleciała mu krew. Jęknął z bólu, rozluźniając uścisk. Jet nie był już w
stanie sam utrzymać zdeterminowanej Cany. Odepchnęła go, biegnąc, ile sił tylko
miała w nogach, by dotrzeć do celu.
Rozległ
się strzał wewnątrz budynku.
Wszyscy
zamarli.
—
Błagam, już przestańcie. — Levy schowała wcześniej wycelowany w sufit pistolet
z powrotem do futerału. Rzuciła Canie ostre, pełne rozczarowania spojrzenie.
Westchnęła. — Chyba nie będę mogła cię zatrzymać, ale proszę, przemyśl to. Nie
chcę stracić więcej przyjaciół.
Cana
wbiła wzrok w podłogę.
—
Ja też nie. Dlatego pragnę uratować Laxusa… — Zawiesiła głos. Wbiła paznokcie w
ramiona. Laxus zapomniał o niej. Nie odpisał na choćby jeden z jej listów. Choć
ją ciągle odrzucał, jej całą miłość i oddanie, nadal nie potrafiła go teraz
porzucić. Może nawet więcej. Z całych sił chciała go ratować, pomóc
człowiekowi, którego kochała ponad życie…
Ruszyła. Nikt nie odważył się jej
zatrzymać. Odsunęła meble, którymi zastawili wejście. Odwróciła się, posyłając
ciepły uśmiech. W milczeniu odeszła, zamykając za sobą drzwi. Jet i Droy
otrzepali się z kurzu.
— Jeszcze nie zastawiajcie — odezwał się
nagle Natsu.
Makao z niezadowoleniem spojrzał na
chłopaka.
— Dobrze wiesz, że i tak nic tu nie
pomożesz — powiedział, wskazując dłonią w stronę toczących się na zewnątrz
walk. — Gorzej, zginiesz, ty głupi smarkaczu! — wrzasnął. Jego głos odbił się
groźnym echem w pustym budynku. — Nie chcę stracić syna…
— Czyli co mam zrobić? — Wzruszył
ramionami. — Nie chcę umierać, ale to czekanie mnie… — Rozpłakał się. Nie umiał
znaleźć właściwych słów, które opisałaby przytłaczające go uczucia.
— Nikt stąd już nie wychodzi i tyle —
rozkazała Levy, ku zaskoczeniu wszystkich. — Nie myślicie trzeźwo. Nikomu nie
pomożemy. Dlatego musimy przynajmniej walczyć o to, by przeżyć.
Otworzyła ostatni raz telefon, wierząc,
że tym razem złapie jakikolwiek sygnał. Dwie kreski wskoczyły nagle w miejsce
komunikatu o braku zasięgu.
— Jest! — wrzasnęła z ekscytacji,
wybierając szybko numer do państwa, które właśnie opiekowało się Erzą.
Rozległ się dzwonek.
Natsu aż zadrżał. To jego telefon zadzwonił.
Bez chwili zawahania wyjął komórkę. Połączenie pochodziło z numeru Lucy.
Odebrał.
— Lucy, to ty?!
Odpowiedziała mu cisza. Odczekał
jeszcze chwilę. Nagle usłyszał, jakby coś kapnęło na słuchawkę. Potem nastąpił
chrzęst, a następnie czyjś głos rozbrzmiał cichym tonem:
— Przepraszam,
Natsu… Lucy została porwana…
— Lisanna? — zapytał z niedowierzaniem.
Członkowie Fairy Tail jednocześnie
spojrzeli na Natsu.
— Lisanna, co się dzieje?! Jest z tobą
Lucy? Dlaczego dzwonisz z jej telefonu? — Natsu zarzucił dziewczynę gradem
pytań.
Zakaszlała.
Zza okna dobiegł zatrważający huk.
Strzały zasypały gradem żołnierzy Pengrande, a łuski opadły niczym śnieg,
ścieląc ulice miasta metalicznym blaskiem. Z najbliższego budynku wydobył się
ogień. Dym przedostał się nawet do starej fabryki, w której ukryło się Fairy Tail.
Jet i Droy zebrali wszystkie metalowe
pręty, fragmenty kamieni, cegieł, po czym rozdali je pozostałym. Każdy, oprócz
samego Natsu, zaczął rzucać zebranymi przedmiotami w okna, rozbijając je.
Świeże powietrze wleciało od zachodniej strony ulicy, a ciemny dym zaczął
powoli wydostawać się z wnętrza.
Odetchnęli w ulgą.
Natsu zamarł. Telefon wypadł mu z rąk,
uderzając o podłoże. Głuchy dźwięk odbił się echem między ścianami budynku. Otrząsnął
się. Upadł na kolana, chwytając za komórkę. Krzyknął do słuchawki:
— O czym ty mi teraz mówisz, Lisannna?!
Pozostali popatrzyli się na niego
pytająco. Nie miał czasu im niczego wyjaśniać.
Połączenie nagle się urwało. Wystawił
drżącą dłoń przed siebie, wciąż trzymając w niej telefon. Ten jednak wypadł mu.
Złapał się za włosy i pociągnął za nie. Krew spłynęła po jego czole. Gorzkie
łzy poleciały przez policzku, kapiąc na beton.
— Ty nie próbujesz powiedzieć, że… —
Levy zasłoniła usta. Zadrżała na samą myśl o tym, dlaczego rozmowa z Lisanną
mogła się skończyć. — Natsu!
Podeszła do chłopaka. Chwyciła go za
bluzę i przyciągnęła do siebie. Potrząsnęła nim.
— Powiedz coś! — nakazała.
— Lucy została porwana przez Acnologię —
szepnął niewyraźnie. — Usłyszałem strzał… Lisanna nie odpowiedziała mi już…
Levy puściła go.
— Cholera! — Żachnęła się.
Wzięła ostry zamach. Uderzyła pięścią o
stojący przed nią filar, zdzierając sobie skórę z knykci. Krew spłynęła po jej
dłoni. Przyciągnęła ją o siebie, ocierając rękawem bluzy zranione miejsce.
Odwróciła się od pozostałych. Wstyd i poczucie bezsilności całkowicie nią
zawładnęły. Nie wiedziała, co czynić dalej. Przywiozła przyjaciół do Pengrande,
zapewniając ich, że ma plan. Jakże się myliła. Każdy jego element runął, zanim
cokolwiek zdążyła zrobić. Zeref nie przychodził z pomocą, możliwe, że ich
zdradził. Możliwe, że Gray miał rację.
— Chcesz się teraz poddać, Levy? —
Ciszę przerwał Natsu. — Czy naprawdę chcesz teraz porzucić Erzę, Lucy, Canę,
Lisannę, Laxusa i Gajeela?!
Uszczypnął ją w policzki. Złapał dłońmi
za szyję, lecz nawet jej nie przydusił. Trząsł się, nie ukrywał bólu i strachu,
a jednak nadal walczył, gdy ona się poddała. Otarła twarz z łez i powiedziała
pełna wiary:
— Uratujemy ich.
Zamknęła oczy. Potrzebowała przez
chwilę zastanowić się, co czynić dalej. Nie chciała pchać się niepotrzebnie w
niebezpieczeństwo. Pozostanie w ukryciu również nie wchodziło w grę. Tak
naprawdę powinna czekać na cud, który zakończyłby rewolucję.
— Przepraszam — odezwał się nagle Gray,
podnosząc rękę, jak dziecko w podstawówce.
— Masz jakiś pomysł?! — Natychmiast
odzyskała nadzieję. — Mów!
— To nie tak. — Od razu zaprzeczył. —
Chodzi o to, że… — Rozejrzał się. — Czy wam się nie wydaje, że zrobiło się na
zewnątrz trochę za cicho?
Nastało milczenie.
Levy niemal wystrzeliła z miejsca,
otwierając z hukiem drzwi od budynku. Wybiegła na ulicę, trzymając w dłoniach
naładowany pistolet. Schowała się za ścianą jednego z budynków mieszkalnych, po
czym wychyliła się fragmentem. Zamarła. Fiorskie wojsko maszerowało ulicami
Pengrande. Żołnierze królestwa klęczeli ze złożoną bronią, będąc pod ciągłą
kontrolą. Czołg z Mavis zniknął z oczu, lecz ślady gąsienic pozostawione na
ciałach zmarłych prowadziły ku pałacowi.
— Levy! — usłyszała, jak ktoś wywołał
jej imię z tłumu.
Kobieta o krótkich, siwych włosach
pomachała do niej. Levy wyszła z ukrycia, powoli kierując się ku wojsku.
— Nie rozpoznajesz starej Grandine? —
zapytała, kładąc dłoń na wąskich biodrach. Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły
się. Była chuda, niemalże wychudzona. Mimo że niedawno skończyła trzydzieści
pięć lat, wyglądała na kobietę grubo po czterdziestce. Wymęczona, z sinymi
workami pod oczami, ale nadal pragnąca uśmiechać się i żyć.
— Przepraszam, ale nie… — Zawahała się.
Rozmawiała z matką Wendy wiele razy, ale po raz pierwszy widziały się
osobiście. — Co się tu stało?
— Oj, nie słyszałaś? — Zdziwiła się. —
Król nie żyje. Został zamordowany przed chwilą przez naszego bohatera, Laxusa
Dreyara, a nasza przyszła królowa, Mavis Vermilion, poszła go nagrodzić.
Podobno jest ranny, ale nic mu nie grozi… A słyszałaś, że Zeref Dragneel
uratował Mavis?! Dzisiaj jest naprawdę piękny dzień.
Z dłoni zrobiła daszek, po czym
spojrzała ku niebu. Między deszczowymi chmurami przebiły się pierwsze promienie
słońca. Kobieta uśmiechnęła się.
— A zaraz lecimy ratować Lucy, Lisannę
i Erzę — oświadczyła, ku zaskoczeniu Levy. — Szczególnie Lisannę, jestem jej to
winna.
W głowie Levy tłoczyło się setki pytań,
ale nie był to odpowiedni czas na ich zadawanie. Szansa w końcu się nadarzyła.
Cud się zdarzył. Odwróciła się i szybko pobiegła w stronę fabryki, gdzie
czekali na nią pozostali członkowie. Wierzyła, że jeszcze się nie spóźnili.
Miała nadzieję, że zdążą wszystkich uratować, a potem szczęśliwie wrócić do
domu…
Mimowolnie łzy radości spłynęły po jej
bladych policzkach. Ciepły uśmiech przykrył całą twarz. A burzowe chmury całkowicie
przysłoniły wcześniej wyłaniające się promienie. Pierwsze krople opadły, powoli
zmywając z ulic krew i brud, aż spłynął rześki i odświeżający deszcz.
Błyskawice uderzyły w najbliższą wieś. Przewalone drzewo zapaliło się, a ognia nie
dało się zapanować... Cała wieś spłonęła.
Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieli, co miałam na myśli w ostatnim fragmencie ;) A jak tam? podobało się? Wiecie, że mi tak! I jeszcze troszkę dłuższy niż zawsze! A kolejny rozdział już... No, sprawdzicie sobie. Rozpiska jest dwa posty wcześniej ;)
jeej a już smutłem, że dziś nie będzie a tu suprajs no rozdział wyszedł Ci ekstra czekam na wi,ęcej i nie zabijaj nikogo ;-)
OdpowiedzUsuńNie zabijaj? Dobre! W następnym rozdziale na 1000% ktoś zginie! ;) Lubię zabijać! ;)
UsuńObiecałam że będzie rozdział i dotrzymałam słowa. Po prostu teraz rozdziały raczej będą właśnie o tej porze ;)
Nie mam duzo czasu, więc tak na szybko komentuje.
OdpowiedzUsuńPisan na wróciła! Ciekawe czy to ona zginie czy może Laxus skoro jest ranny?
Lucy porwana, a Natsu się załamał zamiast biec i jej szukać.
Jedyna ogarnięta osoba to Levy.
Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam :D
Nie no, Levy też troszkę załamana.
UsuńOgólnie dopowiem, że Lisanna i Laxus są w różnych miejscach i faktycznie ktoś z nich zginie!
Wielkie dzięki za komentarz!
Co to za rozdział bez komentarza od ciebie!
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie!
Blackjack casino - JT Hub
OdpowiedzUsuńCasino Review. Blackjack is an all around 여수 출장샵 classic casino games 동두천 출장마사지 and you can play for free without any other costs. Get started today and 경상남도 출장안마 play online 영주 출장마사지 blackjack 춘천 출장샵